UWAGA: 02 lipca zadzwonił do mnie wydawca Newsweek Polska, pan Marcin Marczak, który przeprosił mnie za seksualizujący, clickbaitowy tytuł artykułu. Powiedział też, że osoba odpowiedzialna poniosła konsekwencje, bo w redakcji dbają o szacunek wobec ludzi i są wyczuleni na seksizm. Pan Marcin powiedział też, że artykuł pojawił się na stronie Onet.pl w wyniku współpracy (i jednej firmy wydawniczej) i za tytuł odpowiedzialność ponosi Newsweek, a nie Onet.
Bardzo dziękuję wszystkim z Państwa za pomoc w tej sprawie, sama nic nie zdziałałam od 1,5 miesiąca, a dzięki Wam – odzew pojawił się już następnego dnia.
„Uczniowie skojarzenia mieli wyłącznie erotyczne. Nie mogła stanąć tyłem do tablicy, bo robili jej zdjęcia” – takim tytułem oraz moim zdjęciem przez kilka dni witała czytelników strona główna Onetu. Jak to się stało, że link do rozmowy ze mną był dostępny za paywallem na Onecie, chociaż wywiadu udzielałam Newsweekowi? Tego nie wiem. Wiem natomiast, jakie były konsekwencje tego seksualizującego mnie nagłówka.
Setki wiadomości od mężczyzn na Instagramie i Messengerze, tysiące zaproszeń do znajomych i poczucie, że jestem jedynie obiektem fantazji seksualnych. Nie nauczycielką (co miało być istotą rozmowy), nie osobą dzielącą się wiedzą w internecie, lecz przedmiotem, który każdy chciałby zaliczyć.
Bardzo długo zastanawiałam się, co mogę zrobić w związku z tą publikacją. Zgłosiłam się z prośbą o pomoc do jednej z warszawskich kancelarii prawnych. Po przeanalizowaniu sprawy okazało się, że w grę może wchodzić naruszenie moich dóbr osobistych (podstawę ich ochrony stanowi art. 23 kodeksu cywilnego) przede wszystkim w związku z:
- brakiem konsultacji tytułu artykułu,
- prawdopodobnym opatrzeniem tekstu clickbaitowym tytułem w celu zachęcenia czytelników do opłacenia dostępu do artykułu,
- perswazyjnym charakterem tytułu, który mógł sugerować potencjalnym czytelnikom, że tekst ma charakter erotyczny – co wprost szkodzi mojemu wizerunkowi jako nauczycielki,
- wyrwaniem zdania użytego w tytule z kontekstu i ukazaniem go w innym charakterze (erotyczne skojarzenia uczniów dotyczyły wiersza „Do Matki Polki”).

Zawsze wydawało mi się, że mam grubą skórę, natomiast ta sytuacja całkowicie zmieniła moje wyobrażenia o sobie. Nawał wulgarnych, nachalnych wiadomości spowodował, że w pewnym momencie musiałam zawiesić możliwość kontaktu na Facebooku i Instagramie – każde nowe powiadomienie było podszyte lękiem o to, co znowu ktoś napisze na mój temat i co mi wyśle. Kto – by zacytować „Matyldę” Dawida Podsiadły, mój hymn tamtego okresu – podejdzie do szyby i zrobi zrzut. „Zostawi garść niemiłych słów, tę całą żółć”. Ustawiłam wysokie filtry komentarzy na stronie i zatrudniłam pracowników, to z nimi można się kontaktować w pierwszej kolejności. Wiem jednak, że moje rozwiązanie tego problemu nie zmieni świata na lepsze. Panie prawniczki wskazały mi możliwość złożenia skargi do Rady Etyki Mediów i ewentualnego dochodzenia roszczeń na drodze sądowej. Trudno mi jednak podjąć się tego wyzwania – nie tylko z powodów finansowych, lecz także z powodów emocjonalnych. Chciałabym jak najszybciej zapomnieć o tej sprawie i wrócić do mojego zwykłego nauczycielskiego życia.
Mimo to nie mogę udawać, że nic się nie stało. Media codziennie zamieniają życie kolejnych ludzi w piekło. Seksualizują na potęgę, wyrywają z kontekstu i ośmieszają wyłącznie po to, aby zarobić na reklamach. Wszystkim osobom, które mogą pozwolić sobie na koszty procesu i emocje z nim związane, życzę dużo siły i przesyłam moje pełne wsparcie – to właśnie Wasze działanie może sprawić, że horyzont myślenia wydawców będzie wyznaczać etyka, a nie pieniądz.
Natomiast wszystkim tym, które padły ofiarą manipulacji, ale nie mają warunków, aby walczyć o swoje dobre imię, chciałabym powiedzieć jedno: jestem z Wami. Jestem jedną z Was. Chociaż wydawcy nie odpowiedzą za swoje skandaliczne zachowanie, nie pozwolę na to, aby czyjś zysk przekreślił moją wartość. Każdy z nas jest ważny – i zasługuje na uznanie nie z powodu atrakcyjności seksualnej, lecz za sprawą swoich działań. Jeżeli nie masz, jak iść do sądu (lub nie czujesz takiej potrzeby), to też jest okej. Jeśli nie jesteś w stanie mówić głośno o tym, gdy zostałaś zamieniona w obiekt seksualny – nie czuj presji. To tylko od Ciebie i Twojego samopoczucia zależy, jak się zachowasz w tej sytuacji; nikt nie ma prawa Cię oceniać. A my – wszystkie osoby, które doświadczyły tego samego – będziemy zawsze stać za Tobą murem.
Nie ma mojej zgody na seksualizowanie kobiet w przestrzeni publicznej. Po mediach tak chętnie wspierających m.in. protesty kobiet ws. obrony ich praw spodziewałabym się więcej. W tym liście nie chcę zwracać się do redakcji stosujących nieetyczne praktyki. Chcę zapewnić wszystkie osoby, których spokój został przez media zniszczony, że zawsze miałyście, macie i będziecie miały we mnie sojuszniczkę! To Wy jesteście najważniejsze.