Cza­cha mi dymi! Jestem jak czaj­nik zosta­wio­ny na gazie, woda kipi, para bucha na kafel­ki, cała kuchen­ka do sprzą­ta­nia. (Dla cie­bie spa­lam się). Czu­ję się prze­peł­nio­na infor­ma­cja­mi — zły­mi wie­ścia­mi ze świa­ta. Sły­szę: „świa­ta nie zba­wisz”. I co mam z tą radą zro­bić, sko­ro cier­pię na syn­drom mesja­sza? Tak, to naiw­ne, tak to wykań­cza­ją­ce, wiem, jak on skoń­czył. Czy­ta­łam też „Siłacz­kę”. Cią­gle się uczę i mam kom­pleks nie­do­in­for­mo­wa­nia, nie­wie­dzy. Muszę w koń­cu przy­znać się przed sobą, że nie dam rady wszyst­kim pomóc i chy­ba czas posłu­chać Kan­dy­da i upra­wiać swój ogró­dek. Wstyd mi tej sła­bo­ści, ale czu­ję się bez­sil­na wobec prze­mo­cy, któ­ra dzie­je się w szko­łach i kra­ju (szko­ła to minia­tu­ra pań­stwa), zagu­bio­na w plot­kach i wyci­sza­niu nie­wy­god­nych fak­tów, wal­kach na każ­dym polu. Im wię­cej wiem, tym mi trud­niej. Pamię­ta­cie Ido­la z „Gdzie jest Nemo?” – to ten ska­lar, któ­ry mówił: „Ryby powin­ny pły­wać w oce­nie. W akwa­rium wariu­ją”. Czas nauczyć się dystan­su. W poście prze­czy­ta­cie o tym, czy wie­dza daje wła­dzę, napi­sa­łam też o click­ba­itach (nawet ja, zwy­kła polo­nist­ka, byłam ich ofia­rą), o trud­no­ściach z wery­fi­ko­wa­niem infor­ma­cji (pole­cam zoba­cze­nie w Wiki­pe­dii hasła „Busz­me­ni”) i war­to­ści sło­wa w dzi­siej­szych mediach.