Dlaczego szkoła nie powinna wymagać 100% frekwencji w zajęciach?
W polskim systemie edukacji młodzież jest oceniana przez pryzmat dwóch czynników: efektów nauki oraz zachowania, na oba te czynniki ma wpływ frekwencja. W systemie szkolnictwa wyższego oprócz efektów nauki ocenia się także obecności, które warunkuje uzyskanie zaliczenia z przedmiotu. Chociaż uczęszczanie na zajęcia szkolne jest bardzo ważną sprawą, należy jednak przemyśleć formułę oceniania frekwencji w szkole. Nie jest tajemnicą, że w wielu placówkach nauczyciele kładą nacisk na obecność – a osoby, które nie mogą z różnych powodów uczestniczyć w zajęciach – narażają się tym samym na obniżoną ocenę z zachowania. Absurd? Tak – o ile bowiem dziecko ma wpływ na swoje zachowanie, o tyle frekwencja zależy nie tylko od jego nastawienia.
Ze zdumieniem odkryłam, jak wielką popularnością cieszy się nagradzanie dzieci za maksymalną frekwencję. W Mszczonowie każdy, kto będzie uczestniczyć we wszystkich lekcjach w danym miesiącu może zostać zwolniony z pisania niezapowiedzianych kartkówek i odpytywania przy tablicy (absurd szkolnej musztry odłóżmy na bok), z kolei w innych szkołach do wygrania są atrakcyjne nagrody. I tak, w Grodzisku Wielkopolskim kilkoro uczniów otrzymało kurs prawa jazdy, natomiast w Babicach do zgarnięcia były voucher na lot samolotem i bilety wstępu do parku wodnego.
Nie zamierzam polemizować z oczywistym faktem, że warto chodzić do szkoły. Dlaczego jednak wymaganie 100% frekwencji i nagradzanie tych, którym się to uda, nie jest dobrym pomysłem?
1. 100% frekwencji tylko dla zdrowych pełnosprawnych
Kto uważa, że wszyscy mają równe szanse, ten jest w sporym błędzie. Stuprocentowa frekwencja to wynik zarezerwowany jedynie dla osób z dobrym zdrowiem – aby móc uzyskać nagrodę należy bowiem absolutnie nie chorować (usprawiedliwiona nieobecność uniemożliwia zyskanie przywilejów). To oznacza, że w praktyce 100% obecności może mieć tylko młodzież z pełnosprawna z doskonałym zdrowiem. Natomiast osoby z niepełnosprawnością oraz osoby ze schorzeniami takiej szansy nie mają; konieczność pracy nad utrzymaniem dobrego zdrowia nierzadko wymusza absencję. A ta – choć w wielu szkołach taka sytuacja jest zrozumiała – wyklucza z gry o wielkie wygrane.
2. zaciśnij zęby albo pożegnaj się z wyróżnieniem
W wyścigu po frekwencję sporą przewagę mają przede wszystkim chłopcy – a wszystko to za sprawą braku menstruacji, powodującej u wielu dziewcząt silne bóle uniemożliwiające jakiekolwiek (a co dopiero skuteczne!) zaangażowanie w zajęcia. W wieku młodzieńczym okres może prowadzić do nad wyraz silnych krwotoków i omdleń. I niestety dotąd nie brakuje nauczycieli i rodziców uznających bóle menstruacyjne za fanaberię. Podobnie zresztą, jak inne przyczyny niedyspozycji – na przykład depresję, która z roku na rok dotyka coraz większą liczbę dzieci i młodzieży.
3. nagroda, na którą pracuje cała rodzina
Wyobraź sobie dwoje dzieci z tej samej klasy: jedno wychowywane przez troskliwych, wspierających i zaangażowanych rodziców z klasy średniej, którym wystarcza na wszystkie wydatki oraz drugie – mieszkające w niepełnej rodzinie, zmagające się z wieloma problemami (np. alkoholizmem rodzica), muszące codziennie samodzielnie szykować się do szkoły. Kto ma większą szansę na nagrodę za frekwencję? Odpowiedź zdaje się oczywista – a promowanie maksymalnej możliwej frekwencji (a nie wyników w nauce) jest w istocie sposobem nagradzania całych rodzin, które pracują na sukces dziecka.
4. promowanie kultury toksycznej sumienności
Czy 100% obecności na lekcjach przekłada się bezpośrednio na lepsze wyniki w nauce? Z całą pewnością nie, kilka-kilkanaście absencji w ciągu semestru nie przyczynia się do powstania wyraźnych luk w znajomości materiału. Dążenie do pełnej obecności nie służy więc powiększaniu wiedzy, lecz wytwarzaniu etosu pracy. Tego samego, który sprawia, że Polacy są jednym z najbardziej zapracowanych społeczeństw na świecie i stawiają życie zawodowe ponad życie prywatne.
5. przedszkolak poza strefą komfortu
Czy chodzenie do szkoły nawet z anginą, by móc wypełnić wszelkie obowiązki, jest nauką sumienności czy promowania niezdrowych praktyk społecznych i egoizmu? Jako dziecko – chorowałam i chodziłam do szkoły; jako nauczycielka – tak samo, aż w końcu do mnie dotarło, że to tylko narażanie otoczenia. Naprawdę – chociaż bardzo byśmy tego nie chcieli – świat nie zauważy naszej krótkiej nieobecności. Niestety praktykę wysyłania chorego dziecka do miejsc edukacji rodzice prowadzą już od przedszkola.
6. aktywizm na złą ocenę
Żeby strajk był buntem, postanowiono uczestnikom Młodzieżowego Strajku Klimatycznego nie stawiać obecności ani usprawiedliwionych nieobecności. To zrozumiałe, w końcu nie ma wówczas osób uczniowskich w szkole, więc nikt nie może odpowiadać za ich zdrowie. Mam jednak wątpliwości, czy to dobra praktyka. Zachęcamy do tworzenia inicjatyw społecznych, ale udział w protestach, strajkach, organizowanie własnych – nieszkolnych – akcji staje się przeszkodą w zdobyciu stuprocentowej frekwencji.
Jedyne rozwiązanie, które jak na razie dostrzegam, to niebranie pod uwagę obecności przy ocenach. Niech zostaną jedynie sygnałem, czy dziecko ma opiekę, czy trzeba podjąć działania, aby mu pomóc.