Powie­dzieć za Don­ną Hara­way, że czło­wiek jest pod­mio­tem w cią­głym pro­ce­sie two­rze­nia, to jak nic nie powie­dzieć. Każ­da sekun­da nasze­go życia, naj­bar­dziej nie­po­zor­ne doświad­cze­nie i przy­pad­ko­we sytu­acje spra­wia­ją, że co wie­czór jeste­śmy inny­mi ludź­mi. Choć wszyst­ko doko­ła wyda­je się takie samo, my zmie­nia­my się w stop­niu tak wiel­kim, że nie spo­sób mate­ma­tycz­nie wyli­czyć wiel­ko­ści naszej zmiany.

Dro­ga od teraź­niej­szo­ści do prze­szło­ści nie jest wyzna­czo­ną, ubi­tą ścież­ką, któ­ra zapro­wa­dzi do celu, jeże­li tyl­ko będzie­my się jej trzy­mać. Cho­ciaż wra­że­nie dostrze­ga­nia hory­zon­tu wyda­je się sil­ne, w isto­cie widzi­my tyl­ko wła­sną pro­jek­cję nad­cho­dzą­cych zda­rzeń – roz­my­ty obraz tego, co jesz­cze nie­na­ma­lo­wa­ne, nie­wy­ge­ne­ro­wa­ne, niewymyślone.

Skąd we mnie taki potok zło­tych myśli god­nych opu­bli­ko­wa­nia w niszo­wej powia­st­ce filo­zo­ficz­nej? Wszyst­ko to za spra­wą pro­jek­tu Futu­re­Me, pomy­słu genial­ne­go w swej pro­sto­cie. Po wej­ściu na stro­nę inter­ne­to­wą Futu​re​Me​.org może­my napi­sać list do sie­bie z przy­szło­ści i usta­lić datę otrzy­ma­nia maila z napi­sa­ną wia­do­mo­ścią. Dla wie­lu to może wyglą­dać jak fana­be­ria – dla mnie jed­nak jest to fascy­nu­ją­cy spo­sób na spra­wie­nie sobie samej_mu nie­spo­dzian­ki, a tak­że na spę­dze­nie ostat­niej godzi­ny wycho­waw­czej. War­to potrak­to­wać to narzę­dzie jako infor­ma­cję zwrot­ną, któ­rą sami sobie wystawiamy.

Od razu też pomy­śla­łam o moich oso­bach uczniow­skich, któ­re dziś – być może jesz­cze nie­świa­do­me tego, co cze­ka ich przed egza­mi­na­mi – mogły­by napi­sać wia­do­mość do sie­bie z przy­szło­ści. Kto lepiej nas zro­zu­mie, uspo­koi i powie, że jest dobrze, jak nie my sami? Kto tra­fi do peł­ne­go nie­po­ko­ju i lęków umy­słu? Kie­dy pró­bu­je­my sami sobie tłu­ma­czyć, że rze­czy­wi­stość jest pięk­na, wów­czas poja­wia­ją się myśli, że tak tyl­ko sie­bie pocie­sza­my i zakli­na­my tu i teraz. Nato­miast list pisa­ny wła­sną ręką (a wła­ści­wie wystu­ki­wa­ny na kla­wia­tu­rze wła­sny­mi pal­ca­mi) jest pozba­wio­ny pocie­sza­ją­ce­go cha­rak­te­ru; jest do bólu zdy­stan­so­wa­ny (może­my usta­lić np. wysył­kę za rok lub w dowol­nym ter­mi­nie) i nie moż­na go uznać za pocie­sza­ją­cy – bo żeby pocie­szać, trze­ba wpierw wie­dzieć, że komuś jest przykro.

Jaką radość może spra­wić pisa­nie do sie­bie samej_go z przy­szło­ści? Treść listu wystu­ka­ne­go wła­sny­mi pal­ca­mi nie jest nie­spo­dzian­ką, ale Futu­re­Me nie jest narzę­dziem do zaska­ki­wa­nia sło­wem. Zamiast tego fun­du­je prze­ży­cia. List napi­sa­ny jakiś czas temu jest zapi­sem z kon­kret­nej daty w prze­szło­ści; skon­fron­to­wa­ny z teraź­niej­szo­ścią, pozwa­la zwe­ry­fi­ko­wać swo­je pla­ny i aspi­ra­cje. Dostrzec, w któ­rym kie­run­ku podą­ży­li­śmy i jak bar­dzo nasza ścież­ka zmie­ni­ła się wzglę­dem tej, któ­rą pla­no­wa­li­śmy obrać. Jest niczym kap­su­ła czasu. 

Już samo pisa­nie do sie­bie z przy­szło­ści pozwa­la poczuć na wła­snej skó­rze egzy­sten­cję w cza­so­prze­strze­ni. Zapew­nia daw­kę adre­na­li­ny, a zara­zem impli­ku­je pyta­nie: kim będę za X lat?

A co chyba najpiękniejsze, „JA” piszącej_go list i „JA” czytającej_go to dwie zupełnie inne osoby. Jedna – pełna obaw i stojąca przed wieloma niewiadomymi – i druga – znająca odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania – mogą się choć raz ze sobą spotkać. Dwoje ludzi w stałym procesie tworzenia się.