Wobec tej powie­ści sta­je się bez­rad­na, zwy­kle wyga­da­na — nie mam słów. Od pre­mie­ry minę­ły dwa mie­sią­ce, jest to mój patro­nat, książ­kę prze­czy­ta­łam, prze­słu­cha­łam też audio­bo­ok i cho­ciaż zwy­kle nie się­gam po fan­ta­sty­kę — odczu­łam fizycz­nie ból zakoń­cze­nia opo­wie­ści (cze­kam na kolej­ne tomy!). Czy­ta­łam emo­cjo­nal­nie, wra­ca­łam, zazna­cza­łam cyta­ty, sta­łam na kra­wę­dzi wyobraź­ni, a nie umia­łam — i nadal nie umiem opi­sać, co się tam wypra­wia. Radek Rak wcią­gnął mnie w opo­wieść, któ­rej nie umiem opuścić.

Dru­ga część „Agli” — „Agla. Auro­ra” (wyd. Power­graph) to bez wąt­pie­nia moja ulu­bio­na książ­ka 2023 roku, a tę opi­nię powo­du­je zachwyt nad kola­żem, bo to misz-masz stwo­rzo­nych świa­tów, nawią­zań lite­rac­kich i histo­rycz­nych (zsył­ki, rewo­lu­cja, Schulz), spo­tkań z Maeter­linc­kiem, Swe­den­bor­giem, Wer­ny­ho­rą, a tak­że język powie­ści — siar­czy­sty i soczy­sty, ale też oni­rycz­ny i roz­bra­ja­ją­cy mnie, jako fan­kę ono­ma­sty­ki entomologicznej.

Sofja Kluk w pierw­szym tomie dowia­du­je się, że jej ojciec zgi­nął, a wcze­śniej został zesła­ny. Dziew­czy­na podą­ża zatem za jego śla­da­mi i za anty­car­ską dzia­łal­ność zosta­nie ska­za­na na 35 lat łagrów. Uda­je się na Pół­noc, do jądra ciem­no­ści (wspa­nia­ły kon­tekst matu­ral­ny do obra­zów Sybe­rii w lite­ra­tu­rze i uka­zy­wa­nia jej jako zamro­żo­ne­go pie­kła). Poszu­ku­je tam Krzysz­to­fa Klu­ka, naukow­ca, któ­ry nie powró­cił z wypra­wy nauko­wej zaj­mu­ją­cej się ozna­cza­niem noc­nych moty­li w Kra­inach Bore­al­nych – oczy­wi­ście to była tyl­ko przy­kryw­ka, bo naukow­cy zaj­mo­wa­li się gno­zą przy­rod­ni­czą i tech­no­man­cją. Jest 404 rok po Wywyż­sze­niu Cara, dziew­czy­na odnaj­dzie zagi­nio­ne­go. Spo­tka też mat­kę, któ­ra nie będzie tym, czym moż­na się było spo­dzie­wać. U Raka nic tu nie jest takie, jakie się nam wyda­je, wszyst­ko — od posta­ci, po wyda­rze­nia ule­ga trans­for­ma­cji, gra­ni­ce są płyn­ne, rzą­dzi nami zmia­na, prze­po­czwa­rza­my się.

Sofja jest Smy­ją, świa­tem rzą­dzi poli­mor­fia, jeste­śmy zro­dze­ni z żywio­łów i ule­pie­ni z tej samej nie­moż­li­wej do prze­nik­nię­cia mate­rii: raki, reny, sala­man­dry, dra­hy – są dziw­ne, jak my. Wie­rzy­my w postęp, two­rzy­my lodo­we pocią­gi, armię bio­me­cha­nicz­nych psz­czół, gole­my np. Xaosa Pią­tej Gene­ra­cji, ale to prze­szłość do nas krzy­czy, ści­ska za ser­ce, wybu­cha wspo­mnie­nia­mi daw­nej miło­ści i naka­zu­je spoj­rzeć za sie­bie. Nasi rodzi­ce też mogą być inni, niż nam się wyda­je — prze­ra­ża­ją­cy, dziw­ni, uwi­kła­ni, sil­ni, nie zna­my ich. Zna­my tyl­ko więź, tę, któ­ra wycho­dzi ze ścian i wycią­ga ręce do dziec­ka, tę, któ­ra przy­wo­ła­ne­mu w Wigi­lię Wszyst­kich Dusz owa­dzie­mu cie­nio­wi, roz­ka­że w zacie­kłym sza­le nisz­czyć wszyst­ko, by obro­nić córkę.

Nie spo­sób też oce­nić, czy to, co widzi­my, jest real­ne, gdzie się zacie­ra gra­ni­ca mię­dzy jawą, snem, a wyobraź­nią. Ludzie potra­fią być nie­wi­dzial­ni, nie potrze­bu­ją do tego spe­cjal­nych mocy, są jak ćmy noc­ne, bar­chat­ki sosnów­ki, przy­sia­da­ją­ce na korze. Przy­ro­da wie. To ona ma dostęp do praw­dy, tej nie­po­ję­tej, bo wię­cej jest rze­czy na zie­mi i w nie­bie, niż się śni­ło naszym filo­zo­fom. Wie­lu naukow­ców chce posiąść tę wie­dzę, budo­wać na jej wzór nowe, śle­po odtwa­rza­jąc to, co zaob­ser­wo­wa­li, czy słusz­nie? Niech odpo­wie­dzią będzie wypo­wie­dzieć Maeter­linc­ka: “No wła­śnie. Bo to jest nie­wy­obra­żal­ne. Cha­os i anar­chia, i cią­gła wal­ka o wła­dzę. Zarów­no opar­ta na sys­te­mie repu­bli­kań­skim demo­kra­cja, jak i pań­stwo, któ­re­go oby­wa­te­li łączy jedy­nie przy­na­leż­ność etnicz­na, to relik­ty, dobre może dla cza­sów ple­mien­nych, ale nie dla nowo­cze­sne­go spo­łe­czeń­stwa. Jedy­ną przy­szło­ścią dla czło­wie­ka jest rój. Wszy­scy rów­ni, pod zwierzch­ność jed­nej wła­dzy, jak u pszczół”.

Pod­da­je­my się nie­ustan­nym meta­mor­fo­zom, jeste­śmy mądrzy i głu­pi — i to raz dopro­wa­dza nas do klę­ski, dru­gi ratu­je z sytu­acji bez wyj­ścia. Nic nie wie­my, boha­te­ro­wie też nie wie­dzą. Pra­cow­nik Urzę­du Bez­pie­czeń­stwa, Dra­kow, ma syna — Tymia­na, rewo­lu­cjo­ni­stę, któ­ry nie jest niczym boży bojow­nik, nie jest też wojow­ni­kiem, któ­re­go nakrę­ca zemsta, jest nija­ki i sfru­stro­wa­ny, ale i on odmie­ni życie, bo wszyst­ko zaczy­na się od zmia­ny. Ewo­lu­cja jest rewo­lu­cją. Zosta­wia zglisz­cza, a błę­dów nie da się napra­wić, znisz­czo­nych żyć przy­wró­cić. Jest, jak jest, czy­li nie wia­do­mo jak, ale trze­ba się zahar­to­wać i szu­kać dla sie­bie miej­sca w chaosie.

Rak wodzi za nos, bawi się pamię­cią, roz­bu­do­wu­je losy posta­ci poja­wia­ją­cych się w „Agli. Alef”. Łączy wąt­ki, wpla­ta auten­tycz­ne wyda­rze­nia, jak opo­wieść o ube­ku w wia­drze, a przede wszyst­kim trzy­ma i nie pusz­cza, bo mija­ją dni i tygo­dnie od lek­tu­ry, a w gło­wie ukła­da­ją się kolej­ne puz­zle, któ­re tyl­ko udo­wad­nia­ją, że jest to porwa­nie w świat nar­ra­cji. Rak „Aglą. Auro­rą” odbie­ra tu i teraz, ale uprze­dzał, że tak będzie, prze­cież jed­na z pierw­szych boha­te­rek nazy­wa się Ułuda.

Jeśli to czy­tasz — daj mi znać 🧡 na swo­im ulu­bio­nym kanale:

Patronat Baba od polskiego, Radek Rak, Agla. Aurora, Powergraph
Patronat Baba od polskiego, Radek Rak, Agla. Aurora, Powergraph

Chcesz zapisać się na korepetycje?

A tu pierw­szy tom: