Analizowałam matury próbne, nadal nie dają mi spokoju. Przeczytałam w znanej gazecie codziennej pozytywną ocenę wyników egzaminacyjnych: „wyniki? Okazuje się, że nie są najgorsze” – nie umiałam ukryć zaskoczenia. Na dodatek byłam zaproszona ostatnio do telewizji (dziwnie było wyjść z domu, by jeździć autobusem) i za kulisami powiedziano mi, że moja ocena efektów próbnych matur jest chyba przesadzona, bo: „eksperci donoszą, że nie było gorzej niż w poprzednich latach”, wycofano się jednak z tego stwierdzenia, gdy spytałam: 

  • kim są eksperci?

  • kto zbiera wyniki próbnych matur?

  • gdzie są opublikowane wyniki, skoro to każda nauczycielka sprawdza prace swojej klasie?


Mam też duże wątpliwości względem sformułowania „nie są najgorsze”. Co to właściwie znaczy? Pracuje z wyjątkowymi uczniami, którzy naprawdę chcą się uczyć i wiem, że to nie jest standard; niestety byli wśród nich tacy, którzy nie potrafili wskazać czasownika w pierwszej osobie liczby mnogiej – na maturze!!! O czym to świadczy? Oczywiście emocje podpowiadały mi różne niepedagogiczne rozwiązania, ale przez ten miesiąc przeprowadziłam wiele rozmów przede wszystkim z uczniami – szkolnymi, tymi z korepetycji i mediów społecznościowych, odpisałam na wiele maili: młodzi ludzie chcą mówić i sami są w szoku, że tak źle napisali (przypomnę, że to jedynie wycinek rzeczywistości, z którymi miałam okazję rozmawiać i nie wiem, czy inni ludzie mieli podobne doświadczenia). Tłumaczą to tym, że:

  • sytuacja była bardzo stresująca, bo od roku robili sprawdziany w domach, z kotem na kolanach, bez stresu – a tu nagle – wcześniej zwyczajna sytuacja – okazała się wielką zmianą, trzeba było wyjść do ludzi, legitymować się i siedzieć wśród tykania zegara, szurania krzeseł – nadmiar bodźców nie pozwalał się skupić;

  • odkąd jest kwarantanna – nie potrafią się uczyć, sami wskazują na rozleniwienie, wszystko jest podane na tacy; lekcje są, ale łatwo można się schować;

  • uczą się, ale zatracili umiejętność zapamiętywania. 


Wszystkie te argumenty brzmią sensownie, na dodatek się powtarzają. Nie chcę demonizować tych czasów, mnie pracuje się dobrze z domu; mogę tworzyć wiele materiałów edukacyjnych, z których korzystają nieznani mi ludzie, mam zasięgi, oszukuję się, że moje działania mają sens no i gitara gra ;). Jest jednak znacząca różnica między mną a moimi uczniami. Widać ją gołym okiem – to wiek, a zatem też wiek naszego mózgu. Mogę się oszukiwać, ale tak jak z wyobraźnią – rozwija się ją tylko w dzieciństwie – także umiejętności zapamiętywania i pojmowania ćwiczymy w młodych latach. 


Pamiętasz zabawy „idzie kominiarz po drabinie, fiku-miku już w kominie jest” albo „sroczka kaszkę warzyła”? To pierwsze zabawy z użyciem dłoni i palców; uczyliśmy się liczyć na palcach, odrysowywaliśmy dłonie, kolorowaliśmy, rysowaliśmy; później było prowadzenie zeszytów i notowanie – wszystkiego, przepisywanie cytatów z książek.


Ksero -> zdjęcia -> skany -> a teraz elektronika. Od roku moi uczniowie nie notowali; NIC – wszystko albo zapisywali w plikach, albo korzystali z moich dokumentów, które im udostępniałam; jak chcieli coś sobie przypomnieć – odtwarzali nagraną przeze mnie lekcje. Zawiniłam, zagłaskałam ich – tak bardzo chciałam, by było im komfortowo, by ulżyć im trudnego, niewątpliwie, dorastania w pandemii, bez kontaktów z rówieśnikami, że przesadziłam. Mówię ciągle o konieczności notowania, robienia map myśli, rysowania lekcji – ale przecież nikomu się nie chce, skoro to i tak jest zapisane na dysku. Lenistwo jest tu logiczne – też bym tak działała, ale każą mi wstawać, bo jestem nauczycielką 😉


No i doznałam olśnienia: CYFROWA DEMENCJA! – to sformułowanie z książki Manfreda Spitzera o tłumaczącym wiele tytule: “W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci”. Nie mam tu zamiaru narzekać na tę okropną technologię, bo uwielbiam możliwości, jakie daje mi dzisiejszy świat. Ciągle się czegoś uczę – mam wszystko, a centrum odkrywania znajduje się w domu. Spitzer jednak pisze: „Czy chcemy, by nasze dzieci były mniej empatyczne, miały mniej energii, nie potrafiły sprostać poważniejszym wyzwaniom intelektualnym? Jeżeli tak, to kupujmy im dużo elektronicznych gadżetów i zostawiajmy na wiele godzin przed komputerem” – okazuje się, że w rezultacie rozwoju technologii samodzielne myślenie, zapamiętywanie, zastanawianie się – jest przeżytkiem. Przecież ciągle wierzymy urządzeniom, a najbardziej dotyka to młodych ludzi, którzy nie pamiętają czasów, w których trzeba było zapamiętać drogę, zrobić notatki i pokazać zeszyt nauczycielowi. Sami doprowadzamy do umysłowej degradacji, Alzheimer już czeka za drzwiami, a jest to bardzo niemiły gość (moja biedna, kochana babcia ostatnio powiedziała, że: „kapusta, marchewka, buraczki” na drzwiach świadczą o tym, że ona tam mieszka – zeszło mi się, zanim zrozumiałam, że ma na myśli K+M+B). 

Moi uczniowie od roku nie robią notatek – uczą się za pomocą zmysłów słuchu i wzroku, a co z kinestetyką – ruchem i dotykiem? Za widzenie odpowiada jedna trzecia kory mózgowej, jedna trzecia za planowanie i wykonywanie ruchów, pozostała część kory kontroluje pozostałe funkcje, jak pisze Spitzer: „U dzieci proces uczenia się zależy więc nie tylko od doznań zmysłowych, lecz także od rzeczywistych kontaktów ze światem zewnętrznym”. Potencjał umysłowy wynika z wczesnych i prostych form przyswajania informacji – chociażby wyliczanek na palcach, jeśli nie wykształci się w młodym wieku w niższych obszarach mózgu wyraźnych śladów pamięciowych, to skutkiem będą problemy z myśleniem abstrakcyjnym, bo sygnały przetwarzane w rozwiniętych sferach mózgu docierają tam z obszarów niższych, dobrze widać tę zależność w języku – jeśli w młodości nie osłuchałam się z brzmieniem konkretnych fonemów, nie odróżnię ich jako dorosła. 


Pytam zatem: KIEDY OSTATNIO ROBIŁ_Ś „SROCZKA KASZKĘ WARZYŁA?!” 


Żarty, żartami, ale Spitzer zwraca też uwagę na to, że technologie prowadzą do powierzchownego myślenia, mają też znaczący wpływ na zanik empatii. Od dziecka kocham notować i do dziś mi to zostało – inaczej nic nie zapamiętam; jednak jestem fanką technologii: bez Google Maps nie odnajdę się w mieście, za dużo bodźców, w głowie wyskakuje mi error – jestem przerażona, gdy muszę gdzieś pojechać komunikacją, a bateria w telefonie mówi: „będziesz miała kłopoty”. Co zatem z naszymi mózgami i wiedzą, gdy stracimy dane zapisane w „chmurze”? Na szczęście Internet to nie tylko demony, są tam też MEMY 😀 


Spitzer porusza także zagadnienie pozorności relacji międzyludzkich, które zdają się doskwierać dzisiaj młodym ludziom – portale społecznościowe to raj dla aspołecznych zachowań; uświadamiam to sobie zawsze wtedy, gdy dostaję wiadomości prywatne z pogróżkami – od obcych osób, np. ostatnio wypowiedziałam się, dlaczego słowo „Murzyn” ma złe konotacje i nie powinno znajdować się na okładkach czasopism i wspomniałam o tym, że Rady Języka Polskiego właśnie ogłosiła opinię dotyczące tego słowa – muszę Ci przyznać, że tego dnia zwiększyłam filtr wulgaryzmów na Facebooku, bo nie nadążałam z usuwaniem komentarzy. W sieci nie ma ograniczeń wynikających z anonimowości, ludzie zakładają fałszywe konta, nie potrafią też wyrazić myśli, a to prowadzi do konfliktów, frustracji, poczucia samotności i w konsekwencji – stają się jednym z czynników depresyjnych. Korzystajmy zatem z sieci uważnie i bądźmy czujni, bo jedyne, co wyniosłam z religii (oprócz szczepek kwiatów ze szkolnych doniczek) to wiedza, że milczenie oznacza zgodę. Nie pozwalajmy na przemoc – także w sieci. 


Powtarzam – nie demonizuję, trzeba umiaru, a jestem ostatnią osobą, która powinna o nim mówić, bo właśnie jest 03:28 w nocy z niedzielę na poniedziałek, a ja naświetlam się ekranem komputera i mam wenę, by napisać ten list 🙂 (teraz wjeżdża na głośnikach Kaliber 44: “zdradliwa wena, raz jest, raz jej nie ma”). 


Chcę powiedzieć, że koronawirus dał nam zamiennik życia – nieograniczone możliwości Internetu. To wspaniały świat, ale nie dla młodych ludzi – oni potrzebują poznawać go wszystkimi zmysłami, także przez dotyk. Złe wyniki matur próbnych nie powinny mnie zatem dziwić, może są objawem cyfrowej demencji i zaniechaniu „uczenia się ręką”?


Jeśli możesz mi pomóc i zgadzasz się z obserwacjami Spitzera to mów głośno o potrzebie zapisywania, rysowania, przerabiania słowa mówionego na wizualne notatki. Jeśli moje rozważania, to za mało, to wspomnę jeszcze tylko, że w języku niemieckim „pojmować” – co jest synonimem „uczyć się” – oznacza be-greifen, czyli chwytać, brać do rąk. 


To co? Piszemy ręcznie?! NIECH NAS NIE ROZCZYTAJĄ! (demoniczny śmiech) 

Wpis jest fragmentem newslettera z 29 marca 2021 r.