O przemocy w szkole mówi się zwykle w kontekście bullyingu (przemocy rówieśniczej). Należy jednak pamiętać, że zachowania przemocowe mogą pojawiać się także ze strony nauczycielek_nauczycieli.

Ostatni post o skandalicznych zachowaniach, które miały miejsce na lekcjach WF pokazał, że przemoc w szkole jest zjawiskiem powszechnym, a w dodatku często niedostrzeganym. Tym razem zapytałam was o sytuacje przemocowe w szkole – i również nie zabrakło materiału do analizy.

Czy wszyscy nauczyciele są źli? Nie!

Na wstępie pragnę przypomnieć, że przykłady patologicznych zachowań nie świadczą o tym, że wszyscy nauczyciele są przemocowcami. Podobnie jak w każdej grupie społecznej, także i tutaj znajdzie się odsetek osób, które łamią wszelkie reguły.

W Polsce pracują dziesiątki tysięcy nauczycieli i zdecydowana większość z nich to ludzie empatyczni i pełni pasji. Przykłady, o których piszę w dalszych postach, nie przekreślają kompetencji wszystkich nauczycieli – są jedynie sygnałem, że pojawia się problem, z którym trzeba się zmierzyć.

Czy mamy do czynienia z „pokoleniem płatków śniegu”? Nie!

Czasami pojawiają się zarzuty, jakoby historie ze szkoły były na wyrost –i rosło nam pokolenie, któremu wszystko przeszkadza. Przypominam, że nikt nie ma prawa oceniać niczyjej krzywdy.

To, że tobie nie przydarzyło się nic nieodpowiedniego, nie znaczy, że inni kłamią lub przesadzają.

Dlaczego nauczyciele nie zawsze potrafią reagować w odpowiedni sposób?

Szkoła opiera się na relacjach władzy (niestety tak jeszcze jest, mówią mi o tym uczniowie/uczennice z korepetycji) – nauczyciel ma siłę, natomiast uczeń musi słuchać. Stanfordzki eksperyment więzienny udowadnia tezę, zgodnie z którą ludzie mają tendencję do nadużywania swojej władzy (jest to naturalny proces, z którym należy walczyć także w samodzielnym zakresie).

Nauczyciele nie mają możliwości opanowania zasad komunikacji – w programie nauczania nauczycieli przykłada się zbyt małą wagę do sposobów formułowania komunikatów względem uczniów. Jest to błąd systemowy, którego ofiarą są zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. Każdy komunikat można przekazać na kilka sposobów: np. jako wspierającą informację lub złośliwy komentarz.

Brak bieżącego nadzoru i wsparcia dla nauczycieli – bycie dobrym nauczycielem wymaga olbrzymich nakładów pracy. Szkolenia, kursy i warsztaty kosztują setki złotych – i zwykle są opłacane z własnej kieszeni. W systemie edukacji brakuje przestrzeni do zwyczajnej rozmowy i wymiany doświadczeń (która mogłaby otworzyć oczy na wiele własnych zachowań). Dodatkowo niskie pensje i prywatne obowiązki nie zachęcają do inwestowania w rozwój zawodowy.

Nie twierdzę, że nauczyciele to sfrustrowani ludzie nienadający się do swojej pracy. Ogrom przykrych sytuacji doświadczonych przez was pokazuje jednak, że każdy z nas (nauczycieli) ma, nad czym pracować. Ten post polecam potraktować jako ostrzeżenie, że nie jesteśmy idealni!

Wasze historie:


Natalia
Mam obecnie 30 lat. Wf z podstawówki i gimnazjum wspominam bardzo dobrze. W podstawówce uczył mnie młody pan świeżo po studiach. Był cierpliwy, wszystko pokazywał, ale co najważniejsze nie rywalizował nas. Byłam niezłym pulpetem, podobnie jak inna koleżanka 😉 nigdy nie poczułyśmy się gorsze od innych. W klasie były fit dziewczyny, które brał na zawody np. w bieganiu. Mnie i puszystą koleżankę brał na zawody w pchnięciu kula, piłkę ręczną. W każdym widział jakiś talent, każdemu dawał szanse. Jestem mu za to wdzięczna. W gimnazjum pani tez młoda, ale bardzo fajna. Mam wrażenie, że oni szanowali nas a my ich.


——

Urodziłam się w 1981 roku. W podstawówce byłam wzorową uczennicą, ale oceny na koniec roku najczęściej psuł mi WF. Nienawidziłam tego przedmiotu. Nie lubiłam nauczycielki, która faworyzowała sprawnych fizycznie uczniów, a gnoiła tych mniej. Na lekcjach najczęściej siatkówka do porzygu – „macie tu piłkę i grajcie”, a Pani szła sobie na kawkę do swojej kanciapy. Na koniec semestru się budziła, że trzeba jakieś oceny wystawiać, więc sprawdzian z serwowania i odbijania piłki w górę. Swoje dowalały też dzieciaki z klasy. Byłam dobra z innych przedmiotów, dużo lepsza niż oni, nauczyciele mnie lubili, więc taki WF to była jedyna okazja, żeby się odgryźć. Fizycznie i werbalnie. Agresja i wyzwiska. 45 minut ciągłego stresu. I tak przez 4 lata. W ósmej klasie zmienił się nauczyciel. Tamta Pani tak się napracowała, że odeszła na emeryturę. Nowy był świeżo po studiach, wydawał się w miarę w porządku, ale to nie wystarczyło, żeby mi odczarować te zajęcia.

Drugie wspomnienie to nauka pływania. Miałam wtedy 8 lat. Bardzo bałam się wody i nie chciałam się, ale zostało mi to zalecone w ramach gimnastyki korekcyjnej. Przez cały rok uczęszczania na basen udało mi się tylko nauczyć pływać z deseczką, ale też słabo. Pan instruktor, też raczej starej daty, pewnego dnia stracił do mnie cierpliwość. Wyprowadził w najgłębsze miejsce basenu i kazał płynąć z deseczką, po czym tę deseczkę wyrwał mi z rąk. Poszłam jak kamień na dno. Do tej pory czuję się nieswojo, jak poczuję zapach chloru. Mam plan, żeby kiedyś spróbować iść do szkoły pływania z prawdziwego zdarzenia, ale na razie jeszcze pozostaje to planem. Pan załatwił mi traumę na całe życie. Dzieciarnia i tu była bezlitosna.

————-
Kaja:
Do końca gimnazjum moją jedyną czwórką na świadectwie była ta z wychowania fizycznego. Reszta to piątki i szóstki. Zawsze na początku roku powtarzano te same banały: „Liczy się strój, zaangażowanie” itp., ale nie w moim przypadku, bo strój miałam zawsze, dawałam z siebie, ile mogłam, a i tak nigdy nie wychodziło. Ocena zawsze zależała od wyników. Najgorzej było w liceum. Szóstka z polskiego, trója z wychowania fizycznego. Kiedyś,
po lekcji na siłowni, na której wszystkie gadałyśmy, zamiast porządnie ćwiczyć, nauczycielka postawiła tylko dwie jedynki — mnie i koleżance, z którą rozmawiałam. To, że reszta dziewczyn ćwiczyła tak samo niedbale, w ogóle się nie liczyło. Ja się przyzwyczaiłam, że na WF-ie jestem na straconej pozycji, miałam tylko wyrzuty sumienia wobec koleżanki, choć w sumie to ona zagadała mnie pierwsza.
Nigdy nie umiałam zrobić przewrotu w tył, nie umiałam szybko biegać, skakać przez kozła, bałam się piłki. Dziś wiem, że mam Zespół Aspergera i prawdopodobnie w związku z tym słabszą koordynację ruchową, wtedy nie byłam jeszcze zdiagnozowana i oceniano mnie według tych samych kryteriów, co inne dzieci.
Nie czuję złości do tych nauczycieli, Wiem, że tak wyglądał system. Po prostu cieszę się, że wf już dawno za mną. Aktywność fizyczną polubiłam dopiero w wieku dorosłym, dzięki mojemu mężowi, który nauczył mnie nawet pływać, co kiedyś wydawało mi się niemożliwe. Jeżdżę na rowerze, dużo chodzę, ćwiczę z filmikami na YouTube, ale wf wspominam jako męczarnię i cieszę się, że ta męczarnia się skończyła.

——–

Klaudia:
Nauczycielka kazała mi i mojej koleżance zmyć makijaż i wrócić dopiero na lekcję (miała przygotowany w szufladzie płyn do demakijażu). Gdy kiedyś spóźniłam się na jej lekcję, zapytała mnie, czy to przez zbyt długie malowanie się (bardzo niemiłym tonem głosu). Oczywiście sama nosiła makijaż. Było to gimnazjum, więc wiadomo, że człowiek był młody, miał kompleksy (płynące od innych i z obrazów w mediach), więc chciał pasować do grupy rówieśniczej i „polepszyć się” kosmetykami. Pani pedagog zrobiła w szkole całą akcję, polegającą na tym, że wchodziła bez zapowiedzi na lekcję do klas, a dziewczyny mają wyciągnąć na ławkę ręce. Oczywiście, żeby sprawdzić, czy paznokcie są niepomalowane. Plus ogląd twarzy, żeby sprawdzić, czy nie ma na nich kosmetyków (choćby lekko pomalowanych rzęs tuszem). Wiem, że NIESTETY wiele szkół zabrania makijażu, więc nie jest to żadna szokująca historia, bo jesteśmy do tego błędnego myślenia przyzwyczajeni. Uważam, że to z paznokciami było dużą przesadą. Oczywiście cała ingerencja w wygląd nas, dziewczynek, była straszna. Takie czyny były sprzecznym sygnałem dla rozwijających się dziewczynek — jednocześnie social media mówią, że “MUSIMY” być piękne, a potem w szkole inwigilacja wyglądu, jakiejkolwiek kosmetycznej poprawki i wprowadzanie w poczucie winy z tego powodu. Plus wstyd, jeśli nauczycielka kazała zmyć makijaż i wrócić z “inną” twarzą do klasy.

———-

Mój nauczyciel wf to był jeden z najgorszych ludzi, jakich spotkałem. Odliczałem godziny do końca liceum tylko po to, aby go nigdy więcej nie zauważyć. Ponieważ nie jestem osobą (i nigdy nie byłem), która za swój cel obierała bicie rekordów — zawsze były kłótnie z nim i oczywiście wyzywanie. Pamiętam, jak przy całej grupie powiedział. Tak zajebistemu nauczycielowi, jak mi było trudno znaleźć pracę, to kto będzie chciał cię zatrudnić”. Chciał być bardzo młodzieżowy, ale niestety to nie wychodziło, a momentami było przerażające — jego rzucanie słowami typu: zaje**ście, d***a etc. było normalką.
Typ nie zwalniał nas z lekcji. Przygotowanie do konkursu, wycieczka, wymiana, wyrywanie ósemek i orzeczenie lekarskie były dla niego niczym. Uśmiechał się tylko w sposób bardzo pogardliwy.
Miał prawdopodobnie romans z uczennicą (pełnoletnią), ale to nie przeszkadzało mu patrzeć na dziewczyny ćwiczące na wf. Oczywiście w trakcie moich lekcji.
Nigdy niczego nie pokazał. Nigdy nie zrobił żadnego pokazowego fikołka czy innych ćwiczeń. Za to śmiał się zawsze, jeśli ktoś nie umiał tego zrobić. Kiedy ktoś go poprosił o pokazanie, odpowiadał: ” Jesteście w wieku, w którym powinniście ogarnąć, o co chodzi bez pokazów”
Spóźniał się. W zimę hala, na której odbywał się ten koszmar, nie była dobrze ogrzewana. Ma x 10 stopni. My siedzieliśmy i marzliśmy, a on potrafił przyjść w połowie lekcji. I to było ok, ale jak już ja się spóźniłem, bo padał obficie śnieg i dotarłem pod koniec lekcji (codziennie musiałem jechać autobusem) to był wielki raban i hurr durr, bo się spóźniłem jak to tak, nie mam szacunku do niego itp.
Byli ludzie, którzy wręcz wymiotowali na jego lekcji, bo chcieli być najlepsi. Ten człowiek grał kiedyś w jednym z mazowieckich klubów (miasto na R.) w piłkę ręczną czy siatkową, więc naszą (tzn.moją i moich znajomych z grupy) było to, że po prostu jemu się nie udało i wyżywa się na nas.
Żeby nie było — mój nauczyciel wf w gimnazjum idealny nie był, czasem dawał nam piłkę i graliśmy, a on siedział i był starszy, więc średnio mógł pokazywać ćwiczenia, ale był to jedyny okres w mojej edukacji gdzie moją oceną z wf była zawsze 5. Był zawsze miły i pomocny i w ogóle super więc ten dziad z liceum to był szok.

———–

Klasa I technikum. Myślałam, że trafiłam już na dorosłych ludzi. Jednak tak nie było. Z racji tego, że się dobrze uczyłam, byłam grzeczna i cicha to jedna dziewczyna mnie sobie upatrzyła. Zaczęło się od głupich odzywek, aluzji no i wyśmiewanie. Klasie mówiła, że kradnę wodę na herbatę, co nie było prawdą. Byłam w internacie, więc wymyślała różne rzeczy. Napluła mi do kubka, kopała, wysmarowała mi pianką do golenia buty. Zaczęła namawiać całą klasę przeciwko mnie. Chciałam nawet przez nią zmienić szkołę… Na szczęście dobrze się skończyło i sprawa wylądowała u pani dyrektor, ale bardzo źle to wspominam i nie zapomnę, jak bardzo wykryło mi się to w psychice. Nie pozdrawiam tej osoby.

————
B.
Cierpię na wadę genetyczną polegającą na niemożności rozróżniania jakichkolwiek kolorów. Sprzężone z nią problemy to światłowstręt, nadwzroczność, astygmatyzm, oczopląs. Nazwy brzmią niezbyt zrozumiale, lecz konkluzja jest jedna – mam słaby wzrok, zazwyczaj nie jestem w stanie dojrzeć nadlatującej piłki lub nadążyć za jej ruchem, dodatkowo przeszkadza mi w tym bardzo oświetlona hala, nie mówiąc o zajęciach na dworze, w pełnym słońcu. Dla nauczycieli kwestia ta była zupełnie niezrozumiała, podobnie dla rówieśników – nie miałabym z tym problemu, gdyby nie fakt, że każdy wiedział lepiej, co jest dla mnie dobre. Jedyne, w czym nie chciałam brać udziału, to gry zespołowe, jedyne bowiem, co z tego miałam, to strach przed piłką i wyzwiska ze strony rówieśników; tymczasem przy wszelkich innych ćwiczeniach nauczyciele na siłę chcieli mnie uszczęśliwiać swą pomocą, choć jej nie potrzebowałam. Jestem w stanie sama przeskoczyć przez skrzynię czy przejść po ławeczce, lecz nie było sposobu, by ich do tego przekonać. Do tego na basenie usilnie przenoszono mnie do mniej zaawansowanej grupy, choć od lat chodziłam na naukę pływania.
W podstawówce chodziłam do klasy integracyjnej, która bynajmniej zintegrowana nie była. Na WF-ie podczas gier zespołowych zdarzały się pretensje do nauczycieli, że podział jest niesprawiedliwy, jedna bowiem drużyna na dwóch niepełnosprawnych, a druga tylko jednego. Naprawdę nie jest miło słuchać oskarżeń w stylu „My mamy Anię i Janka, a oni tylko Marysię, to nie fair!” (imiona oczywiście przypadkowe), chociaż w dużej mierze to rozumiałam, sama jako zdrowa osoba nie chciałabym w drużynie osób, które nie są w stanie wykonać podstawowych dla danej dyscypliny czynności. Rodzina pocieszała mnie, mówiąc, iż jedni mają siłę w głowie, a drudzy w nogach – niemniej moje dobre oceny wcale nie pomagały mi w zyskaniu akceptacji u rówieśników, wręcz przeciwnie.

W szóstej klasie udało mi się przekonać rodziców, by zapisali mnie na zajęcia z Taekwon-Do. Z jednej strony lubiłam to i uważam, że dużo mi dało – znacznie polepszyło kondycję, równowagę, siłę czy rozciągnięcie; z drugiej zaś, gdy przychodziło do sparingów, wiadome było, iż jestem na przegranej pozycji – nie potrafię nadążyć wzrokiem za czyimiś ruchami na tyle, by być w stanie w ogóle liczyć się w danej walce. Zawody kończyły się przegraną z dużą różnicą punktów, niemniej chciałam brać w tym udział – trudno jest pogodzić się z faktem, że jest się gorszym od innych. Do tego doszła rozgrzewka w postaci gry w piłkę nożną, gdzie trener uparł się, bym stała na bramce, myśląc, że dam radę to jakoś wyćwiczyć; może sądził też, że moja niechęć do gry wynika z lenistwa, a nie z ograniczeń, których nigdy nie pokonam. Zresztą szybko zdałam sobie sprawę, że znajomi z klubu za mną nie przepadają i wyśmiewają za plecami z powodu niepełnosprawności. W kolejnej społeczności nie mogłam liczyć na akceptację, choć zawarłam tam pierwszą przyjaźń (toksyczną, tak swoją drogą).
W gimnazjum nastąpił przełom o tyle, że znalazłam wreszcie ludzi, którzy nie wyśmiewają mnie za coś, na co nie mam wpływu. Niemniej WF-u nie znosiłam. Dominowały gry zespołowe, dziewczyny bowiem nie chciały wykonywać innych ćwiczeń. Tak więc kilka razy w tygodniu musiałam znosić wybieranie do grup, gdzie zawsze zostawałam ostatnia (nie dziwię się temu, ale czasem można mieć dosyć). Dochodził do tego stres związany z mieszaniem grup z innych klas, gdzie nie każdy wiedział o moim schorzeniu. Do dziś pamiętam sytuację, gdy usłyszałam prześmiewcze „proszę pani, autyzm!” (nie widziałam piłki, która leciała wprost w moją stronę, zlewała mi się z otoczeniem) – nauczycielka zaś wcale nie zareagowała, zrozumiałam więc, że nie mogę liczyć na wsparcie ze strony grona pedagogicznego. Po jakimś czasie zaczęły się u mnie epizody, gdy oświadczałam, że nie będę grać w piłkę na świeżym powietrzu ani brać udziału w siatkówce, co oczywiście skutkowało wpisywaniem nieprzygotowań. To, co robiłam, oczywiście nie było słuszne, lecz nie widziałam innego wyjścia. Ostatecznie pogodziłam się z całą tą sytuacją, z koniecznością grania w gry, z wybieraniem do drużyn, robiłam tyle, ile mogłam, nabrałam co nieco dystansu do siebie. Nie zapomnę jednak sytuacji, gdy na zastępstwie powiedziałam, że nie mogę grać w palanta na dworze, w pełnym słońcu, bo po prostu nic nie widzę. Usłyszałam dwie bezcenne rady: „uciekaj, gdy piłka leci” oraz „chowaj się za koleżanką”.
W liceum nastąpił pewien przełom – udało mi się porozumieć z nauczycielami i nie brałam udziału w grach zespołowych, w tym czasie mogłam wykonywać inne ćwiczenia. Na początku byłam bardzo zadowolona, z czasem jednak po prostu mnie to nudziło, niemal na każdej lekcji mieliśmy siatkówkę. Robiłam wciąż to samo – ciągle tylko rozciąganie, ewentualnie jakieś ćwiczenia ogólnorozwojowe, brakowało mi kontaktu z innymi, czułam, że ten WF to po prostu strata czasu, porozciągać się mogę w domu, a bez tych trzech lekcji w tygodniu więcej czasu mogłabym poświęcić na siłownię.
Na zastępstwach celowo twierdziłam, że zapomniałam stroju, nie miałam ochoty tłumaczyć, iż nie mogę grać w gry, bałam się kolejnego niezrozumienia.
Rozważałam całkowite zwolnienie się z wf-u, lecz przyszły zajęcia zdalne, gdzie i tak nie musiałam uczestniczyć w grach zespołowych.
Wspomniałam o siłowni – zaczęłam chodzić dwa lata temu, oczywiście były przerwy spowodowane lockdownem. Niemniej znalazłam wreszcie coś, co daje mi satysfakcję i energię do działania. Wydaje mi się, że nareszcie nauczyłam się akceptować swoje słabości i udowodniłam sama sobie, że to nie tak, iż kompletnie nie nadaję się do sportu, co mi usilnie wmawiano przez całe życie.
Nie piszę tego, by oczernić wszystkich nauczycieli oraz trenerów; wszyscy mają prawo nie rozumieć, jak widzę otaczającą nas rzeczywistość, tak samo bowiem nie wiem i nie będę wiedziała, jak to jest rozróżniać kolory. Po pierwsze zwracam się do ludzi, którzy uważają, że narzekania na wf są przesadzone, a każdy powinien umieć kopnąć czy odbić piłkę – wiem, że jestem jednym przypadkiem na 30 tysięcy, niemniej trafiłam się; na swojej drodze życiowej spotkamy różnych ludzi z różnymi problemami; warto więc niekiedy przebić bańkę informacyjną, którą wokół siebie tworzymy, a tym samym nie zarzucać z góry drugiej osobie np. lenistwa.
Po drugie zwracam się do wszystkich – nie bądźcie jak ludzie, o których pisałam. Czasem błędnie wydaje nam się, że potrafimy wejść w czyjąś skórę. Trochę pokory. To osoba zmagająca się z jakimś problemem wie najlepiej, z czym sobie radzi, a z czym nie. Nie chcę promować niewdzięczności, przeciwnie – staram się doceniać każdą chęć pomocy, choć nie zawsze mi wychodzi. Dajmy sobie jednak powiedzieć, że nie zawsze to, co w naszej opinii stanowi wsparcie, jest tym samym dla drugiej osoby.
Niektórzy mogą zarzucić mi, iż miałam możliwość zupełnego zwolnienia się z wf – ani ja, ani moi rodzice nie chcieliśmy, bym całkowicie przestała się ruszać. W dodatku ciągle się łudziłam, że zamiast gier będzie więcej ćwiczeń indywidualnych.
Jeśli chodzi o samą kwestię obowiązkowego wf-u – nie twierdzę, że to całkowicie zły pomysł, lecz w obecnej postaci nie spełnia on swych założeń. W moim przypadku osoby z otyłością i tak otrzymywały zwolnienia lekarskie, natomiast mnóstwo osób robiło wszystko, byle jak najmniej się zmęczyć, oszukiwało podczas rozgrzewki, a siatkówka cieszyła się popularnością, ponieważ można było stać przez większość czasu, ewentualnie raz na jakiś czas przebić piłkę.

————–

J.
W gimnazjum doświadczyłem terroru ze strony nauczycielek chemii i historii. Samą swoją obecnością budziły przerażenie (być może chciały w ten sposób zbudować swój autorytet). Pani od chemii w klasie była dość oschłą osobą i traktowała nas jak petentów, którym wiecznie coś przeszkadza. Dopiero gdy okazało się, że całkiem nieźle radzę sobie z jej przedmiotem, poczułem z jej strony minimalną sympatię. Jednak gdy sama mierzyła się z całą klasą, często stosowała przemoc psychiczną i emocjonalną. Już sam sposób jej wypowiadania się (stosunek do nas jako do klasy) świadczył o tym, że chce pokazać swoją wyższość.

Z kolei pani od historii była tykającą bombą. Potrafiła być miła, ale gdy w pewnej chwili coś w niej wybuchało, zmieniała swoje zachowanie o 180 stopni. O ironio, podczas odpytywania (gdy miała zły nastrój) stawiała pięć numerków (nie osób) pod ścianą i zadawała pytania z materiału. Gdy ktoś nie odpowiedział — pytanie przechodziło na kolejną osobę; jeśli wszyscy mieli problem z pytaniem, wówczas każdy dostawał jedynkę. Nie miało znaczenia, że to było np. jedyne z pięciu pytań, na które ktoś nie odpowiedział. Na jej lekcjach wszyscy siedzieli jak na szpilkach, ale nikt nie był w stanie się skupić — raczej to było na zasadzie “jak oddychać ciszej, żeby jej nie rozjuszyć”. Z historii byłem dobry, miałem same 5 i 6, ale wspomnienie pozostanie ze mną do końca życia.