Czę­sto spo­ty­kam się z zarzu­tem o wpro­wa­dza­nie cen­zu­ry pod płasz­czy­kiem popraw­no­ści poli­tycz­nej. Za każ­dym razem, gdy piszę o „oso­bach uczniow­skich”, sto­su­ję inklu­zyw­ne zaim­ki lub banu­ję homo­fo­bicz­ne komen­ta­rze, poja­wia­ją się oskar­że­nia o sto­so­wa­nie nowo­mo­wy. Choć wyda­je się to oczy­wi­ste, war­to poświę­cić chwil­kę na wyja­śnie­nie, dla­cze­go tak bar­dzo znie­na­wi­dzo­na przez nie­któ­rych „popraw­ność poli­tycz­na” nie jest for­mą cen­zu­ry, a jedy­nie spo­so­bem na wpro­wa­dze­nie sza­cun­ku w dys­ku­sji internetowej.


Popraw­ność poli­tycz­na to, jak wska­zu­je Słow­nik Języ­ka Pol­skie­go PWN

uni­ka­nie wypo­wie­dzi lub dzia­łań, któ­re mogły­by ura­zić jakąś mniej­szość, np. etnicz­ną, reli­gij­ną lub seksualną. 

Sama kon­struk­cja tej defi­ni­cji zda­je się jed­nak prze­sad­nie skom­pli­ko­wa­na – tryb przy­pusz­cza­ją­cy (cza­sow­nik „mogły­by”) otwie­ra furt­kę do sto­so­wa­nej przez nie­któ­rych nad­in­ter­pre­ta­cji, jako­by „nie moż­na było już nic powie­dzieć, bo nigdy nie wia­do­mo, czy ktoś się aku­rat nie obra­zi”. Wbrew temu, co gło­szą obroń­cy „wol­no­ści sło­wa”, gra­ni­ce dobre­go sma­ku (i nie­obra­ża­nia innych) nie są trud­ne do wyty­cze­nia; nale­ży jedy­nie pamię­tać, że nie mamy mono­po­lu na mówie­nie, co mają odczu­wać inne oso­by – a jeże­li spra­wia­my im przy­krość, nale­ży się wyco­fać i prze­pro­sić, a nie krzy­czeć, że odbie­ra nam się pra­wo do swo­bo­dy wypowiedzi.


Argu­ment zwią­za­ny z cen­zu­rą ogra­ni­cza­ją­cą wol­ność sło­wa jest zresz­tą nie­tra­fio­ny. Jak powie­dział fran­cu­ski myśli­ciel Ale­xis de Tocqu­evil­le, „wol­ność czło­wie­ka koń­czy się tam, gdzie zaczy­na się wol­ność dru­gie­go czło­wie­ka” – wol­ność czło­wie­ka nie jest zatem nie­ogra­ni­czo­na; życie w spo­łe­czeń­stwie ozna­cza akcep­ta­cję pew­nych reguł (takich jak np. nie­obra­ża­nie innych ludzi).

Nie­ostrość defi­ni­cji wypo­wie­dzi, któ­re mogły­by kogoś ura­zić, hipo­te­tycz­nie może pro­wa­dzić do sytu­acji, w któ­rej ktoś poczu­je się ura­żo­ny, „choć nie takie były moje inten­cje”. Takie wytłu­ma­cze­nie, podob­nie jak zrzu­ca­nie winy na „cen­zu­rę” czy uni­ka­nie powie­dze­nia sło­wa „prze­pra­szam”, to błąd. Zabieg ten prze­kła­da bowiem nacisk z uczuć oso­by ura­żo­nej na oso­bę obra­ża­ją­cą; jest to zasło­na dym­na, któ­ra spra­wia, że pier­wot­ny temat (ura­że­nie dru­giej oso­by) zosta­je zastą­pio­ny nowym („cen­zu­rą”, „nowo­mo­wą” lub „bra­kiem moż­li­wo­ści ode­zwa­nia się na jaki­kol­wiek temat”).


O rze­ko­mej popraw­no­ści poli­tycz­nej mówi się szcze­gól­nie czę­sto w kon­tek­ście wyklu­cza­ją­cych sfor­mu­ło­wań doty­czą­cych osób nie­he­te­ro­nor­ma­tyw­nych albo o kolo­rze skó­ry innym niż bia­ły. Z tego wzglę­du utar­ło się prze­ko­na­nie, że sto­so­wa­nie inklu­zyw­ne­go języ­ka jest czę­ścią lewi­co­wej agen­dy poli­tycz­nej. War­to jed­nak pamię­tać, że świat sta­le idzie do przo­du. Jesz­cze 100 – 150 lat temu pra­wa poli­tycz­ne kobiet ucho­dzi­ły za sprzecz­ne z ideą kon­ser­wa­ty­zmu, dziś nato­miast są one nie­pod­wa­żal­nym pra­wem respek­to­wa­nym przez wszyst­kich (bez narze­ka­nia, że mamy do czy­nie­nia z lewac­ką pro­pa­gan­dą). Sto­so­wa­nie inklu­zyw­nych form i sza­cu­nek do innych ludzi nie jest czę­ścią agen­dy poli­tycz­nej, lecz pod­sta­wo­wą war­to­ścią, jaką powin­ni kie­ro­wać się wszy­scy. Zarów­no „wie­rzą­cy, jak i nie­po­dzie­la­ją­cy tej wia­ry, a uni­wer­sal­ne war­to­ści wywo­dzą­cy z innych źródeł”.


Czy popraw­ność poli­tycz­na jest for­mą cen­zu­ry? Z całą pew­no­ścią nie. Sza­cu­nek do dru­gie­go czło­wie­ka wyma­ga kon­tro­lo­wa­nia swo­ich słów (np. uni­ka­nia żar­to­wa­nia z innych), nie­mniej jed­nak nasze dotych­cza­so­we „pra­wo” odby­wa­ło się kosz­tem innych. Czy gdy­by oso­ba X przez lata codzien­nie biła oso­bę Y, to moż­li­wość bicia sta­je się jej natu­ral­nym pra­wem? Oczy­wi­ście nie – choć na pierw­szy rzut oka wyda­je się, że sta­nię­cie w obro­nie oso­by Y ozna­cza ode­bra­nie oso­bie X dotych­cza­so­wych przywilejów.


Popraw­ność poli­tycz­na nie pozba­wia niko­go praw, lecz zamiast tego – odda­je spra­wie­dli­wość tym, któ­rzy przez lata byli uci­ska­ni. Oka­zy­wa­nie sza­cun­ku nie wyma­ga szcze­gól­ne­go wysił­ku: wystar­czy nie obra­żać i pamię­tać, że nie mamy pra­wa zakła­dać, jakie emo­cje poczu­je dru­ga oso­ba. Jeże­li coś kogoś obra­ża, to tak jest. I w takiej sytu­acji nale­ży prze­pro­sić (to napraw­dę nic nie kosztuje!).