To powin­na być lek­tu­ra” – krzyk­nę­ła moja zna­jo­ma, któ­ra jako pierw­sza się­gnę­ła po książ­kę z listy lek­tur do olim­pia­dy polo­ni­stycz­nej. I chwa­ła jej za to, bo cho­ciaż nie chcę oce­niać po okład­ce, nigdy bym nie powie­dzia­ła, że jesien­ne liście na poma­rań­czo­wym tle i tramp­ki ze słu­chaw­ka­mi zamiast sznu­ro­wa­deł, któ­re na niej uka­za­no, kry­ją treść, któ­rej nie da się czy­tać bez twier­dzą­ce­go pota­ki­wa­nia głową.

Stan splą­ta­nia” Rok­sa­ny Jędrze­jew­skiej-Wró­bel nie jest jedy­nie powie­ścią Young Adult, zary­zy­ku­ję nawet stwier­dze­niem, że to doro­śli wynio­są z niej wię­cej niż mło­dzi ludzie, bo przej­rzą się w niej jak w lustrze, któ­re w win­dzie obja­wia całą praw­dę o sza­mo­ta­ni­nie z rze­czy­wi­sto­ścią, któ­rej jeste­śmy nie­my­mi uczest­ni­ka­mi. Widzi­my w tym odbi­ciu zmę­czo­ne oczy, pore­dlo­ne czo­ło, ukry­wa­ne łzy z powo­du nie­speł­nie­nia wła­snych marzeń i fru­stra­cję wykrzy­wia­ją­cą usta, że już dłu­żej tak nie moż­na, ale trze­ba wieźć wózek zwa­ny doro­sło­ścią. Do jego przy­czep­ki wsa­dza­my wła­sne dzie­ci, któ­rym każe­my być grzecz­ny­mi, otrzy­mu­ją­cy­mi dobre oce­ny i zbie­ra­ją­cy­mi punk­ty – tak­że za wolon­ta­riat, by tyl­ko dosta­ły się do topo­we­go liceum, a póź­niej na stu­dia – koniecz­nie dobre, a póź­niej do pra­cy – takiej od 8 do wie­czo­ra, bo będą musia­ły się wyka­zy­wać, że zasłu­gu­ją na bycie ludź­mi, że są zarad­ne i odpo­wie­dzial­ne i wca­le nie nieszczęśliwe.

Tę wizję prze­ry­wa absur­dal­ny wybór przy­mu­so­we­go wolon­ta­ria­tu, takie­go, któ­re­go nikt nie chciał, ale każ­dy potrze­bo­wał, bo w życiu liczą się punk­ty, jak­by każ­dy nosił nad gło­wą licz­bę zebra­nych laj­ków, któ­ra infor­mu­je o jego war­to­ści jako czło­wie­ka. Dzie­cia­ki: Lau­ra, Miłosz i Maja tra­fia­ją do DPS‑u dla ludzi star­szych i to wła­śnie tam uświa­da­mia­ją sobie, że ich życie nie jest nor­mal­ne, bo nie mogą pozwo­lić sobie na figle – są cią­gle inwi­gi­lo­wa­ni, a każ­dy ich ruch jest zapi­sa­ny w Libru­sie; nie mogą bawić się na podwór­ku, bo podwór­ka są dziś już inne – to zamknię­te osie­dla z mały­mi pla­ca­mi zabaw dla naj­młod­szych, na doda­tek nikt w ósmej kla­sie szko­ły pod­sta­wo­wej nie ma cza­su na zaba­wę, bie­rze prze­cież udział w wyści­gu o lep­sze życie.

Mło­dzi boha­te­ro­wie nie mają wzor­ców w domach, doro­śli są pogu­bie­ni, jedy­ne, cze­go chcą dla swo­ich dzie­ci to dobrej przy­szło­ści i cho­ciaż sami pada­ją na twarz i duszą płacz podusz­ką, nie wystar­cza im sił na reflek­sję, że moż­na żyć ina­czej. Lau­ra – nie ma odwa­gi mówić, odci­na się od rze­czy­wi­sto­ści przez wygłu­sze­nie jej słu­chaw­ka­mi, Miłosz – pod blu­zą i maską intro­wer­ty­zmu ukry­wa wiel­ką nie­chęć do gry na wio­lon­cze­li, a Maja – per­fek­cyj­na i naj­lep­sza uczen­ni­ca w kla­sie wymio­tu­je codzien­nie od nad­mia­ru napięć, że musi zdo­by­wać piąt­ki i szóst­ki, by rodzi­ce ją kocha­li – nikt jed­nak nie widzi ich wal­ki. Dzie­cia­ki tyl­ko pozor­nie mają wszyst­ko i są uprzy­wi­le­jo­wa­ne, bo przede wszyst­kim czu­ją pust­kę i bez­sens ist­nie­nia, są zmę­czo­ne kam­pa­nią o bycie naj, a jed­no­cze­śnie każ­dy w powie­ści twier­dzi, że to ten dru­gi jest god­ny poża­ło­wa­nia: myślą tak sta­rusz­ko­wie o dzie­ciach bez cza­su wol­ne­go, a dzie­ci o sta­rusz­kach i zębach w szklan­ce. Oka­że się jed­nak, że dziad­ko­wie, któ­rych pozna­ją w Zacisz­nej Przy­sta­ni – Ber­tram, Elo­dia i Jero­ni­ma, będą ich odzwier­cie­dle­niem, odbi­ciem w zwier­cia­dle życia – sta­rzy i rado­śni zamiast mło­dych i smut­nych. Jed­nak wszy­scy, bez wzglę­du na wiek, czu­ją się tak samo nie­po­trzeb­ni i tkwią w sta­nie splątania.

I może jest tu wie­le oczy­wi­stych prawd, że star­si ludzie są skarb­ni­cą histo­rii, że waż­ny jest dia­log mię­dzy­po­ko­le­nio­wy, to jed­nak chcę czy­tać takie opo­wie­ści, nie­ko­niecz­nie narzu­ca­jąc ich zna­jo­mość mło­dym ludziom. Roz­wią­za­nie trud­nej sytu­acji boha­te­rów wpraw­dzie wyda­je się dokle­jo­ne z innej histo­rii, bo ta do bólu real­na opo­wieść skrę­ca w stro­nę “Nie­ty­kal­nych” i baśni o kra­inie Nig­dzie­bądź, ale może poza fan­ta­zją z baniek mydla­nych nie ma lep­sze­go jutra, może wła­śnie musi­my uwie­rzyć w baj­kę i zacząć ją pisać dla sie­bie bez oglą­da­nia się na ran­kin­gi szkół i bez rywa­li­za­cji o to, kto ma lepiej, bo pula szczę­ścia nie jest tor­tem, któ­ry ktoś może nam zjeść.

Pole­cam, przez książ­kę pły­nie się lek­ko, jak przez sen.