Nawet nie przypuszczasz, że ta wystawa może przydać się w szkole. Sama nie spodziewałam się, że znajdę na niej tyle treści, które pomogą młodym ludziom zrozumieć „Pana Tadeusza”, „Sonety krymskie”, „Chłopów”, „Wesele”, realizm, naturalizm, symbolizm, impresjonizm, ekspresjonizm i panteizm. Tak, to wszystko zobaczycie na wystawie prac Józefa Chełmońskiego w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Jeśli jesteś w szkole podstawowej, dostrzeżesz, jak na różne sposoby można ukazywać naturę, co przyda ci się przy zrozumieniu jej roli, np. w „Panu Tadeuszu”. W obrazach Chełmońskiego widać zachwyt jej potęgą, niebezpieczeństwem stepów Ukrainy, chłodem nocy, bezkresnymi przestrzeniami, na których człowiek jest malutki i musi trzymać się w grupie, jak kuropatwy, walczyć z naturą i próbować ją okiełznać. Jest w nich także dzikość – zarówno zwierząt zamieszkujących matecznik, jak i polowań ptaków na ofiary, ludzi na zwierzęta oraz temperamentnych koni, którym piana leci z pyska, a na nogach widać napięte mięśnie i żyły. Przyroda to również opieka boska, objawiająca Stwórcę – mistyka i metafizyka. Jest strażniczką historii, ukazuje piękno Ukrainy, pól, lasów, miejsc nietkniętych obecnością człowieka. A jednak widać też, że człowiek może wtopić się w naturę jak pasterze, stając się jej elementem, który pod boską opieką sprawuje pieczę nad dziełem stworzenia czy pracuje w polu.
Jeśli jesteś w szkole ponadpodstawowej, możesz dodatkowo skorzystać z różnych przedstawień wsi – zarówno tej sielankowej, jakiej oczekiwałby Dziennikarz z „Wesela”, romantycznej, sentymentalnej, uroczej, niemal onirycznej, jak i dzikiej, tworzącej ludzi silnych, którzy nie znają spokoju, żyją w otoczeniu potęgi natury, marzną, miotają się w wichrach. To porównanie będzie odpowiednim kontekstem do argumentów, które poparte jedynie przykładami z jednej lektury, np. „Chłopów”, nie wyczerpałyby tematu. Na wystawie zobaczysz również odzwierciedlenie podziałów społecznych: ze względu na pochodzenie, majątek. W obrazach Chełmońskiego odnajdziesz też pęd ku wolności ukazany w licznych wizerunkach koni czy Kozaków – widać, że malarz inspirował się romantykami (aż chce się cytować „Marię” Malczewskiego: „Ty na szybkim koniu gdzie pędzisz, kozacze?”). A nawet odwołania do powstania styczniowego, pozbawione heroizmu. I zobaczysz też samotność artysty – wynikającą z losu lub indywidualnych potrzeb, miłości do natury, a może nawet niechęci do ludzi.
Chełmoński to mistrz realizmu przypisywany do późnego pozytywizmu. Choć nie można mu odmówić fotograficznej precyzji, jego obrazy – wizerunki dzikich zwierząt i krajobrazy nieba – ukazują coś, co trudno dostrzec młodym czytelnikom pozytywistycznych powieści. To nie jest Stendhal mówiący, że powieść to lustro ustawione na dziedzińcu. To widoczna w „Lalce” wybiórczość realizmu, nakładanie szkiełka na mimetyzm. Odtwarzanie staje się tu także tworzeniem.
Mamy zatem nienaturalnie piękne nocne niebo, ale i zaburzenia proporcji, jak w przypadku ukazania sójki, czy fałszywy wygląd pyska niedźwiedzia. I ta niedoskonałość wydaje się na tej wystawie najpiękniejsza. Dzięki niej autor przestaje być jedynie wybitnym twórcą, staje się rzemieślnikiem, który przecież na prośbę agenta wielokrotnie poprawiał swoje dzieła.
Chełmoński nie jest jednak jedynie realistą czy naturalistą, który szokuje ukazaniem wizerunków kobiet, łamiąc dotychczasowe standardy. Nie są one piękne, niewinne, delikatne – mają spracowane ręce, ogorzałe od słońca twarze i brudne, bose stopy. Chełmoński, wielbiciel „Pana Tadeusza”, to także neoromantyk. Pojawiają się zatem nokturny, a zaraz po nich róże – impresje, które zaskakują, że wyszły spod pędzla tego samego artysty, który malował sceny jarmarczne Ukrainy, pełne ekspresjonizmu. Nie brakuje również symboli – zarówno oczywistych, gdzie majaczy zarys postaci Kościuszki czy wizerunek Matki Boskiej, jak i współtworzonych przez odbiorcę, który w samotnym żurawiu widzi wątki autobiograficzne. To prowokuje pytania o to, czy dzieło istnieje jedynie dzięki twórcy, czy może zaistnieć dopiero w relacji z odbiorcą. Jednak to nie wszystko, bo nie trzeba wnikliwości, by dostrzec powtarzalność: scen, postaci, motywów. Tych samych pastuszków, samowarów, stołów, zadów końskich, jakby artysta miał skrzynię, w której trzyma mapę wyobraźni, albo jakby ćwiczył i doskonalił wciąż to, co się dobrze sprzedawało, coś, co zyskiwało aprobatę środowiska, w którym rozpowszechniał obrazy jego paryski agent.
Na tym nie koniec, bo wystawa stawia także pytania o relację między dziełem a życiem artysty oraz o miejsce odbiorcy w tej zależności – czy może on lubić dzieła, gdy pozna historię człowieka, który za nimi stoi?