Przeżycia nie odchodzą, zostają w zapachu, przedmiotach, nadal można je czuć, zbliżać się i oddalać. Oswajać. I ten zapach, który nagle napada na człowieka, wyświetla w głowie osoby i zdarzenia, a dźwięki nie pozwalają spać — to dowody na trwałość pamięci, która sama zmienia się w zależności od punktu, z której na nią patrzysz. I bochen chleba może być ciałem, a druty z cmentarnego śmietnika będą rusztowaniem dla nowego człowieka. Materializm wspomnień. Asamblaż, który można dotknąć.
„Trwałość przeżycia” wystawa Władysława Hasiora w Zamku Królewskim w Warszawie to opowieść o człowieku, wojnie, cierpieniu, zabawie, sztuce, pracy nauczyciela i pomnikach z żywiołami, które okazały się niemożliwe do zrealizowania. Wystawa odbywa się w 50. rocznicę prezentacji dzieł Hasiora w Zamku. Zdjęcia sprzed 50 lat też są elementami ekspozycji, a była to ważna wystawa, która zaingerowała debatę o miejscu i roli sztuki nowoczesnej i to jeszcze w nieodbudowanym Zamku. Dzisiaj widzimy tu eksponaty pożyczone z wielu muzeów i kolekcji prywatnych, np. recenzentki prac Hasiora i jego przyjaciółki, Hanny Kirchner.
Przez wystawę przechodzimy jak przez film o Hasiorze. To chłopak z ubogiej rodziny, ściągnięty z Nowego Sącza do Zakopanego przez nauczycielkę, drogę tę przybył na piechotę z małym kufrem, tym samym, który później zabrał ze sobą do Warszawy i który można dziś obejrzeć w Zamku. Wyruszamy z nim motocyklem w podróż po Europie, podczas której kształtuje swoją artystyczną wyobraźnię, ślady tego procesu zostawia w szkicowniku, szlifuje umiejętności plastyczne pod okiem rzeźbiarza Ossipa Zadkine’a. Wraz z kolegami ze studiów odwiedza Berlin, Brukselę i Antwerpię. Objeżdża Francję i Włochy, wspomnienia z tej wyprawy zostaną opublikowane w 1987 roku pod nazwą „Dziennik podróży”.
Śledzimy role Hasiora, zaczyna być nazywany poetą rzeczy, ale to proste, za proste, by go tak nazywać. Są tu też wyrwane z ziemi betonowe rzeźby, z wystającym zbrojeniem, ozdobione drewnem, kompozycje trwałe, przypominające ludzi, wyciągnięte z dna, zmartwychwstałe, bądź jak sam je nazywał — ekshumowane. To znamienne, bo artysta twierdził, że jest niewierzący, ale przecież tematyka religijna jest nieustannie obecna w jego pracach, może tliła się w nim ta niepewność o łaskę wiary, może była jak ogień, który spopielił „Niobe z czarnego pożaru”. W końcu to sztuka, którą trzeba poczuć. Tu zapierają dech w piersiach wielkie sztandary procesyjne, szokują pomniki, jak grające organy. Hasior może nie wierzył w Boga, ale na pewno wierzył w człowieka, co pokazuje, chociażby „Kapliczka błękitnej nadziei”. Czerpał z religii, kultury, tradycji, korzystał z tych zestawów jak z kodów informacyjnych i jak sam mówił – wyrażał nimi treści uniwersalne, świeckie.
Nie dziwi mnie więc, że Hasior inspirował też poetów, np. Zbigniewa Herberta w „Przesłuchaniu anioła”, który wyraził emocje wzbudzone w nim przez anioła z resztek, anioła wiszącego z głową w dół. Hasior pod głową tej figury rozpalał ogień, który sprawiał, że jej włosy się poruszały. Praca odnosi się do okresu okupacji niemieckiej i czasu powojennego, kiedy funkcjonariusze władz totalitarnych bezwzględnie eliminowali swoich przeciwników.
Hasior eksponował ubóstwo maskowane pod powłoczką estetyczną, więc tworzył nowe sensy z rzeczy banalnych, wyśmiewał pogoń za pięknem, chwilowość. Interesowała go trwałość, refleksyjność. Widać ją w „Wyszywaniu charakteru”, który jest dla mnie metaforą systemu edukacji, myślą o wychowaniu człowieka. Robił to też w „Autoportrecie z chandrą”, w którym wykorzystał własny sweter. Lubię żartować, że to sweter od tej, którą ukazał w „Portrecie sąsiadki”. Bo na wystawie bywa też lżej, wręcz zabawnie, oddech przychodzi w części zatytułowanej „Chwała kobietom”, w której dowiadujemy się o jego działalności edukacyjnej, cyklach tematycznych, ponad 20 tysiącach przeźroczy, w tym także ironicznych, jak te, które można by nazwać „Pocałunkami”. Mamy tu też zabawy sztuką – asamblaże inspirowane znanymi dziełami, jest tu „Lekcja anatomii”, jest i „Dama z łasiczką”. Tu wisi też „Autoportret”, który widać na okładce katalogu wystawy. Katalog też zasługuje na uwagę, bo to ten rodzaj katalogu, który po prostu chce się kupić i mieć dla siebie. Nie trafi na półki bookcrossingowe. Znajdziemy w nim wszystkie prace umieszczone na wystawie, eseje o sztuce i życiu Hasiora, jest też piękna okładka 3D, którą zaprojektowała Barbara Bugalska.
Oczywiście ulokowanie Hasiora z jego betonowymi rzeźbami wyciągniętymi z ziemi wiąże się z wprowadzeniem ograniczeń. Wiele z jego dzieł nie jest trwałych. Wiele poddano naprawie. Wielu nie można używać tak, jakby artysta tego chciał, bo nie możemy podpalić postaci św. Stanisława czy upadającego anioła. To umowność jak w autoportrecie, każdego przeglądającego się w „Przeciw złudom”, asamblażu z romantyczną narracją. Hasior wiedział o tej nietrwałości, miał na nią sposób, za który go bojkotowano. Dostał pracownię od władzy ludowej i ją przyjął, bo zależało mu na tym, by zabezpieczył swoją twórczość – przekazał ją Muzeum Tatrzańskiemu w zamian za godne miejsce do pracy i życia. Szybko Galeria Władysława Hasiora w Zakopanem stała się ważnym miejscem na artystycznej mapie Polski. Zjeżdżały do niej szkoły. A on uczył, wykładał, pokazywał w nich sztukę.
Dzisiaj Hasior już nie szokuje, już nie przeraża, jest zabawny, ludzki, czuły. Na nowo odczytujemy jego prace, współczujemy, widząc wojenne obrazy. Nawet jeśli dla wielu są to tanie metafory, mnie pochwytają i wyrywają z kontekstu, w jakim się obecnie znajduję, niosą do nowych znaczeń. Wszystkie prace są narracjami. Jest o holokauście w „Epitafium Żydom polskim”, jest ironicznie w „Czas robi swoje” i prowokacyjnie (chociaż zbyt trafnie) w „Wyszywaniu charakteru”.
Absolutnie doskonała jest ta wystawa. Pobudzająca wyobraźnię, zapraszająca do zabawy i zadumy. Wołająca do współtworzenia. Aranżację stworzyła debiutantka Marta Kuliga. Kuratorzy wystawy to Jacek Chromy, Katarzyna Rogalska i należą się im wielkie brawa. I jeszcze jedno zachwyca i intryguje — ten łachmaniarski styl, gratowisko we wnętrzach Biblioteki Królewskiej, wśród bieli i złota. I właśnie tu, ten szept rzeczy uruchamia w nas poezję codzienności.
PS Zwykle współpracuję z Zamkiem Królewskim, ale ten wpis nie powstał w ramach współpracy, a z czystej potrzeby podzielenia się przeżyciami. Wystawa jest czynna do 8 września, więc macie czas do końca wakacji. Warto.
Zdjęcia z wystawy:
A tu dowody na to, że myślę Hasiorem 🙂