Z końcem października kończę też warsztaty wyjazdowe. Jednak mimo wielkiej miłości do lisów i psów, zaczynam przypominać fokę i dojazdy wymagają ode mnie wielkiej energii, a po każdych warsztatach czuję się jak ryba wyrzucona na brzeg, bo Zośka odbiera mi powietrze. W planach jeszcze kilka wystąpień, ale już blisko.
Czego mnie to dwumiesięczne tournée nauczyło? Przede wszystkim tego, że:
młodzież już nie wie, kim jest Paulo Coelho;
młodzież nie zna twórczości Masłowskiej;
młodzież nie używa słowa „boomer”, ale robi coś “na essie”;
młodzież zna “Chłopaków z baraków”, ale nie zna “Wojny polsko-ruskiej”;
młodzież akceptuje moje żarty;
są szalone olimpiady, które dają wiele punktów na studia, np. wiedzy o ZUS (owoc twojego żywota jeZUS);
jestem w wieku przejściowym: młoda i stara jednocześnie, co jest super, bo gdybym chciała, to mogę jeść lody na śniadanie, a do tego kupować dla siebie ładne książki, nawet jeśli są przeznaczone dla nastolatków;
nikogo nie dziwią już moje tatuaże;
praca z innymi nauczycielami jest super i mimo stresu, zawsze jestem po takich spotkaniach pozytywnie nastrojona do dalszej pracy;
moje metody nauczania, które pokazują konkretne rozwiązania nawet w kwestii konstruowania zdań i dłuższych wypowiedzi pisemnych — sprawdzają się (testy na ludziach — przeprowadzone);
kochamy tabele;
moje mnemotechniki nadal są czytelne dla ósmoklasistów i maturzystów;
to jest najlepszy zawód na świecie.
Niesamowite, że ta praca sama mnie znalazła, bo gdy byłam nastolatką, uważałam, że byłaby to kara za grzechy. Oczywiście, że mogę wykonywać wiele innych zawodów, w końcu jestem kobietą pracującą, ale nic nie daje mi takiej satysfakcji, jak ta wymiana energii, która odbywa się dzięki kontaktom z innymi ludźmi i rozmowom o edukacji.