Savo­ir-vivre to zna­jo­mość oby­cza­jów obo­wią­zu­ją­cych w danej gru­pie spo­łecz­nej. Odno­si się mię­dzy inny­mi do zacho­wy­wa­nia w ade­kwat­ny spo­sób, metod komu­ni­ko­wa­nia oraz wła­ści­we­go ubio­ru. W wie­lu szko­łach nauczy­ciel­ki i nauczy­cie­le wpa­ja­ją, że „schlud­ny” wygląd jest ozna­ką kul­tu­ry oso­bi­stej. Od osób uczniow­skich ocze­ku­je się jed­nak dosto­so­wa­nia do wyśru­bo­wa­nych norm: dziew­czę­ta w upal­ne dni powin­ny cho­dzić w spodniach lub dłu­gich spód­ni­cach, chłop­cy mają obo­wią­zek nosić krót­kie fry­zu­ry, a wszel­kie ele­men­ty ucho­dzą­ce za prze­jaw indy­wi­du­ali­zmu (far­bo­wa­nie wło­sów, nie­co­dzien­ne fry­zu­ry, kol­czy­ki) są pod­sta­wą do obni­że­nia oce­ny z zachowania.

Każ­da pró­ba wyra­że­nia swo­jej oso­bo­wo­ści spo­ty­ka się w pol­skim sys­te­mie szkol­nic­twa z opo­rem gro­na peda­go­gicz­ne­go. Oso­by ubie­ra­ją­ce się w spo­sób nie­zgod­ny z nor­mą sły­szą, że zacho­wu­ją się wyzy­wa­ją­co i wul­gar­nie – są tym samym styg­ma­ty­zo­wa­ne i sta­wia­ne w roli pro­wo­ku­ją­cych. Daje się tym samym przy­zwo­le­nie na ata­ki na wszel­ką ponad­stan­dar­do­wość, a wszyst­ko to pod płasz­czy­kiem edu­ka­cji. Czy savo­ir-vivre, jakie­go naucza pol­ska szko­ła, jest w isto­cie nauką dobrych manier?

Zde­cy­do­wa­nie nie. Zacho­wa­nia prze­mo­co­we sto­so­wa­ne wobec osób nie­ubie­ra­ją­cych się w zgo­dzie ze stan­dar­da­mi nie mogą być uzna­wa­ne za pró­bę nauki savo­ir-vivre. Zaka­zy­wa­nie ubie­ra­nia się w spo­sób ade­kwat­ny do warun­ków pogo­do­wych jest pró­bą sek­su­ali­za­cji mło­dych osób, szcze­gól­nie doty­czy to kobie­ce­go cia­ła (któ­re, gdy tyl­ko zosta­nie odsło­nię­te, natych­miast zacznie „pro­wo­ko­wać”), a tak­że wpa­ja prze­sła­nie, że to dziew­czę­ta powin­ny uwa­żać na to, aby niko­go nie „roz­pra­szać”. Two­rzy się tym samym obraz świa­ta, w któ­rym chłop­cy są pozba­wie­ni odpo­wie­dzial­no­ści za swo­je ewen­tu­al­ne czyny.

Ubiór nie peł­ni jedy­nie funk­cji użyt­ko­wej. W potocz­nym rozu­mie­niu jest on ozna­ką sta­tu­su oso­by ubra­nej w kon­kret­ny spo­sób, w prak­ty­ce jed­nak – nale­ży go trak­to­wać jako narzę­dzie umac­nia­ją­ce wła­dzę gru­py hege­mo­nicz­nej. Za spra­wą ubio­ru wpro­wa­dza się podział na rzą­dzą­cych i rzą­dzo­nych (gdy jed­na gru­pa usta­la regu­ły słu­żą­ce do iden­ty­fi­ka­cji człon­ków gru­py pod­le­głej – np. poprzez obo­wią­zek nosze­nia mun­dur­ków) oraz wpro­wa­dza dys­kry­mi­na­cję ze wzglę­du na fizycz­ne aspek­ty cie­le­sno­ści (w kul­tu­rze patriar­chal­nej kobie­ce cia­ło jest znacz­nie bar­dziej zasła­nia­ne od męskie­go; jest powo­dem do wsty­du).
Mun­dur­ki oczy­wi­ście mogą wyda­wać się dobrym roz­wią­za­niem, dzię­ki nim nie ist­nie­je podział na lepiej i gorzej ubra­nych, nie ma mody na met­ki mod­nych bran­dów, jed­nak jest to gom­bro­wi­czow­skie upupienie. 

Czy­li co? Pozwo­lić uczen­ni­com i uczniom na szor­ty w szko­le? Na gołe brzu­chy i koszul­ki na ramiącz­ka? A co z nauczy­ciel­ka­mi i nauczy­cie­la­mi? A jeśli mówi­my o uni­wer­sy­te­cie? I tu już rodzą się wąt­pli­wo­ści. Nie chcę, by ktoś sek­su­ali­zo­wał moje cia­ło, by koja­rzy­ło się ero­tycz­nie – nie cho­dzę zatem w krót­kich sukien­kach, ale mamy lato – cały jeden mie­siąc, ale jed­nak; czy mogę zatem odsło­nić nogę? Mogę pozwo­lić sobie na sukien­kę lub bluz­kę, któ­re poka­zu­ją moje tatu­aże? W mojej szko­le nie ma z tym pro­ble­mu – tatu­aże nie sta­no­wią sen­sa­cji, ale głę­bo­ki dekolt, tak­że ten na ple­cach, bluz­ka na ramiącz­ka, odsło­nię­te ramio­na – spo­ty­ka­ją się z dez­apro­ba­tą. To mecha­nizm sta­ry jak świat, prze­cież pra­sa dla nasto­la­tek jest peł­na porad, jak się ubrać czy uma­lo­wać, by być atrak­cyj­ną dla płci prze­ciw­nej, więc zakła­da się, że każ­dej kobie­cie na tym zale­ży – nawet w pracy. 

Mnie nie wpa­dło­by do gło­wy, by pójść do szko­ły czy na uni­wer­sy­tet w szor­tach, czy z odsło­nię­ty­mi ramio­na­mi, ale uro­dzi­łam się w 1988 roku i zosta­łam tak wycho­wa­na – to pro­ces, by sobie uświa­do­mić, że żyje­my w sche­ma­tach. Oczy­wi­ście, że mam zako­do­wa­ne blo­ka­dy w gło­wie i gdy widzę nawet na tere­nie uni­wer­sy­te­tu kogoś w szor­tach – to auto­ma­tycz­nie myślę „nie wypa­da”. Czy słusz­nie? Chy­ba nie. Bo prze­cież chcę, by ludzie czu­li się dobrze i by nie mówi innym, co mają robić. 

Napraw­dę cudze szor­ty latem mnie nie ura­ża­ją, prze­cież sama nie­spe­cjal­nie się zakry­wam z tatu­aża­mi, jed­nak w upal­ne dni wybie­ram do szko­ły dłu­gie sukien­ki i cien­kie bluz­ki, któ­re na czas poby­tu w budyn­ku szko­ły zarzu­cam na ramio­na – już teraz wie­cie, dla­cze­go nauczy­ciel­ki cho­dzą w kocach 😉 Nie dla­te­go, że nie mogę poka­zy­wać tatu­aży, wręcz prze­ciw­nie – dyrek­cja o nich wie i to z samej góry dosta­łam znak, że nie powin­nam cho­dzić w dłu­gich spodniach latem. Wnio­sek? Bar­dzo pro­sty: nie cho­dzę ską­po ubra­na do szko­ły, bo nie lubię, wygląd, ubra­nia, maki­jaż – to napraw­dę nie jest nasza spra­wa i dobrze wie­my, że nie kupu­je się ksią­żek po okład­ce (ile razy nabrał_ś się na dobre wyda­nie?). I skoń­czę te roz­wa­ża­nia naj­bar­dziej sztam­po­wą puen­tą, jaką się da, ale będą to sło­wa lisa z “Małe­go Księ­cia”: „dobrze widzi się tyl­ko ser­cem, naj­waż­niej­sze jest nie­wi­docz­ne dla oczu” – jeśli wpa­ja­my to mania­kal­nie dzie­ciom, jak­by nie było innych ksią­żek, to może prze­stań­my być hipokrytami?