Dla­cze­go prze­gry­wa­my wyścig po wygra­ną? Dla­te­go, że wal­czy­my o wszyst­ko: o suk­ce­sy w pra­cy, szko­le, bycie naj­za­baw­niej­szym, naj­bar­dziej przy­ja­znym, naj­mą­drzej­szym. Uczy­my się tego już od naj­młod­szych lat pyta­ni o to, kto nama­lo­wał naj­pięk­niej­szy obra­zek i czy inni mie­li lep­sze oce­ny. Idzie­my potań­czyć i nagle oka­zu­je się, że bie­rze­my udział w kon­kur­sie na mistrzów par­kie­tu, odru­cho­wo szu­ka­my spoj­rzeń peł­nych apro­ba­ty. Doświad­czy­łam tego wszyst­kie­go, jak każ­dy, kto czy­ta te sło­wa, bo jeste­śmy nasta­wie­ni na nie­ustan­ną rywa­li­za­cję, któ­rą nazy­wa­my zaba­wą, drob­ną daw­ką adre­na­li­ny, nawet 12 ksią­żek Igi Świą­tek dla wie­lu było oka­zją do porów­na­nia swo­ich moż­li­wo­ści w zakre­sie czy­tel­nic­twa i umie­jęt­no­ści zna­le­zie­nia chwi­li na odpo­czy­nek.
Podej­mu­ję ten temat po kolej­nej książ­ce Alfie Koh­na „Bez rywa­li­za­cji”, któ­ra — tak jak i poprzed­nie — rezo­nu­je w gło­wie jesz­cze wie­le dni po prze­czy­ta­niu. Nawet ja, cho­ciaż goto­wa­nie nie jest moją pasją, na żaglach sta­ję w szran­ki z inny­mi, bym wraz ze swo­ją eki­pą zosta­ła uzna­na za naj­lep­szych kuków. Badacz wymie­nia róż­ne rodza­je rywa­li­za­cji: struk­tu­ral­ną, w któ­rej cho­dzi o spo­łecz­ny podział na wygra­nych i prze­gra­nych oraz na inten­cjo­nal­ną, czy­li naszą wewnętrz­ną chęć bycia naj­lep­szym. Rze­czy­wi­stość to nie­ustan­na rywa­li­za­cja. Rekru­ta­cja do szkół przy­po­mi­na kon­kur­sy pięk­no­ści, niby nie zna­my prze­ciw­ni­ków, ale nasz suk­ces wyklu­cza lub zmniej­sza zwy­cię­stwo innej oso­by. Bie­rze­my też udział w rywa­li­za­cji, w któ­rej musi­my dopro­wa­dzić do prze­gra­nej dru­giej stro­ny, tak bywa w spo­rcie, zna­cie to też ze „Squ­id Game”, ja wie­ki rywa­li­zo­wa­łam z sobą samą.
A to wszyst­ko po to, by zadać sobie pyta­nie, czy jest moż­li­wa edu­ka­cja opar­ta na współ­pra­cy?
Kohn przy­ta­cza wie­le badań, któ­re oba­la­ją mity na temat rywalizacji:

  • nie da się jej uniknąć;
  • moty­wu­je do wyko­rzy­sta­nia wła­sne­go potencjału;
  • to naj­lep­szy spo­sób na rozrywkę;
  • kształ­tu­je cha­rak­ter i doda­je pew­no­ści siebie.

Dzie­ci dzie­lą się przed­mio­ta­mi, chęt­nie czę­stu­ją innych, oka­zu­je się, że zacho­wa­nia pro­spo­łecz­ne mogą być wyuczo­ne i wyni­kać z doświad­cze­nia, jed­nak bar­dzo łatwo jest wpro­wa­dzić do wycho­wa­nia rywa­li­za­cję: „dziec­ko sąsia­da szyb­ciej zre­zy­gno­wa­ło z pie­lusz­ki”, „je samo­dziel­nie”, „kto kocha cię bar­dziej?” itd.
Powszech­nie uwa­ża się też, że prze­trwa­ją naj­sil­niej­si i może­my zaob­ser­wo­wać takie sytu­acje w świe­cie zwie­rząt, jed­nak selek­cja natu­ral­na nie wyma­ga rywa­li­za­cji, wręcz od niej odwo­dzi, bo prze­trwa­nie wyma­ga współ­pra­cy, cho­ciaż jest ona czę­sto mniej spek­ta­ku­lar­na. Kohn poda­je wie­le dowo­dów nauko­wych i badań, w któ­rych odnaj­dzie­my prze­słan­ki, by tak sądzić.
Czy­ta­jąc Koh­na, nie­ustan­nie roz­wa­ża­łam, jak zatem wpro­wa­dzić współ­pra­cę do edu­ka­cji, bo prze­cież przy­go­to­wu­ję mło­dych ludzi do kon­kur­sów i olim­piad, daw­no nie sta­wiam ocen, bo uwa­żam je za pod­sta­wo­wy błąd w podej­ściu do nauki, a do udzia­łu w kon­kur­sach zachę­cam jako do kolej­ne­go ćwi­cze­nia, bez zna­cze­nia czy ktoś zwy­cię­ży, a prze­cież póź­niej chwa­lę tych, któ­rzy wygra­li. Jak zatem zacho­wać tę rów­no­wa­gę?
Prze­cież wal­czy­my w szko­łach nie­ustan­nie, ktoś nie umie wyko­nać zada­nia — inna oso­ba w kla­sie mówi, jak je roz­wią­zać — zysku­je suk­ces, kosz­tem poraż­ki. Na pierw­szych prak­ty­kach na stu­diach dowie­dzia­łam się, że dla dzie­ci ma zna­cze­nie nawet wiel­kość piąt­ki, jaką dosta­ły. Tak bar­dzo potrze­bu­je­my apro­ba­ty i nie­ustan­nie kon­ku­ru­je­my, by poczuć, że jeste­śmy coś war­ci. Dość szyb­ko akcep­tu­je­my fakt, że życie to gra i musi być wyło­nio­ny zwy­cięz­ca. Roz­ba­wił mnie pro­sty eks­pe­ry­ment wizy­ta­cji nauczy­cie­la w jed­nej ze szkół, w któ­rej nie sto­su­je się ocen, testów i gwiaz­dek. Spy­tał on w kla­sie, kto jest naj­lep­szy w nauce i oka­za­ło się, że ani jed­no dziec­ko nie wie­dzia­ło, co mu odpo­wie­dzieć, bo wypra­co­wa­nia i rysun­ki wszyst­kich ozda­bia­ły ścia­ny w sali lek­cyj­nej.
Oka­zu­je się, że kla­sa, w któ­rej się współ­pra­cu­je, jest prze­cież tym, o czym marzę, gdy mówię o edu­ka­cji włą­cza­ją­cej, chcę takiej edu­ka­cji, w któ­rej pomyśl­ne wyko­na­nie zada­nia zale­ży od każ­de­go w kla­sie, więc każ­dy będzie pra­gnął osią­gnąć suk­ces. Dowo­dy wska­zu­ją tak­że na to, że współ­pra­ca utrwa­la wie­dzę, więc wspól­na nauka przy­no­si suk­ce­sy zarów­no poma­ga­ją­cym, jak i otrzy­mu­ją­cym pomoc.
Dodat­ko­wo Kohn dowo­dzi, że dzia­ła­nie prze­ciw­ko innym nie popra­wia naszej wydaj­no­ści, lep­szą moty­wa­cję zysku­ją tyl­ko zwy­cięz­cy, ale nie­ustan­nie żyją z lękiem o prze­gra­ną, a zasto­so­wa­nie zewnętrz­ne­go czyn­ni­ka moty­wu­ją­ce­go osła­bia moty­wa­cję wewnętrz­ną. Dodat­ko­wo rywa­li­za­cja jest głów­nym czyn­ni­kiem wywo­łu­ją­cym niską samo­oce­nę i potę­gu­ją­cym samot­ność, bo sko­ro wokół są rywa­le i rywal­ki, to bra­ku­je poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, a oba­wa przed poraż­ka­mi i pamięć poprzed­nich to recep­ty na nie­ustan­ne poczu­cie niepokoju. 

Koh­na wyda­je Wydaw­nic­two Mind, pole­cam tę książ­kę wszyst­kim peda­go­gom, któ­rzy mówią o potrze­bie zmian w sys­te­mie oce­nia­nia, ale sami nie wie­dzą, jak do niej dopro­wa­dzić i w grun­cie rze­czy wole­li­by pisać oce­ny licz­bo­we zamiast opi­so­wych, bo to mniej pra­cy. To pozy­cja koniecz­na w biblio­te­ce wszyst­kich zarzą­dza­ją­cych: szefów/szefowych w kor­po­ra­cjach i dyrektorów/ek pla­có­wek edukacyjnych.